środa, 26 września 2012

1. Brytyjski akcent? Zdecydowanie, lubię to.


http://www.youtube.com/watch?v=0cxDNbQr-8A&feature=related

- Trzymaj się, do zobaczenia - jak najszybciej nacisnęłam czerwoną słuchawkę w swoim starym, zniszczonym telefonie. Nie chciałam dłużej wysłuchiwać paplaniny Courtney, która była już dobrze po kilku kieliszkach spirytusu.
Zostawiłam dziewczynę samą na imprezie. Te klimaty niekoniecznie mi odpowiadały i zazwyczaj zmykałam, kiedy moja przyjaciółka już nie była w stanie protestować czy do czegokolwiek mnie namawiać.
Przechadzałam się po ciemnych, parkowych uliczkach. Noc była przesycona jasną mgłą. Gwiazdy rozpoczęły tułaczkę po atramentowym niebie. Aura zmroku otoczyła mnie znikąd.
O tej godzinie trudno było kogokolwiek spotkać. Ściągnęłam rękawy za nadgarstki. Schowałam kciuki w pięści, żeby je nieco ocieplić. Przez moje ciało przeszły przyjemne dreszcze, a na rękach pojawiła się gęsia skórka.
Potarłam o siebie wargi poprawiając przed chwilą nałożony błyszczyk. Chciałam nim przykryć ten nieprzyjemny posmak soli, który czułam za każdym razem kiedy je oblizywałam.
Nigdzie mi się nie spieszyło. Wręcz przeciwnie. Nie chciałam wracać do domu. Lubiłam wdychać chłodne powietrze.
Chodziłam tak bez celu. Nogi pokierowały mnie w stronę zamkniętej szkoły, do której przychodziłam z Courtny na papierosa. Dziewczyna była porządnie uzależniona, podczas gdy ja zwyczajnie lubiłam się czasami zaciągnąć. Weszłam na dach budynku. Był ogrodzony siatką, za którą rozciągał się widok na pobliskie domy. Zacisnęłam na niej palce i przymrużyłam oczy. Czułam delikatny wiatr pieszczący moje rzęsy, włosy i wilgotne usta. Przez chwilę nie istniał nikt inny. Tylko ja. Wzięłam głęboki wdech, uśmiechnęłam się delikatnie.
I stojąc tak, usłyszałam kroki od strony wejścia, odgłos kruszonego żwiru. Stopy stąpające tak, jakby nie chciały mnie przestraszyć. Wolno, spokojnie.
Poczułam czekoladowy, słodki perfum. Spodobał mi się ten zapach.
Obok mnie stanął chłopak. Zobaczyłam kątem oka jego sylwetkę. Pociągnął nosem.
- Zapalisz? - wyjął z kieszeni paczkę papierosów i skierował ją w moją stronę.
Pokręciłam przecząco głową.
- Mogę cię o coś zapytać? - podsunął ogień pod tytoń.
Nie odezwałam się.
- Co tu robisz?
- Najwyraźniej to co ty.
Odwrócił się opierając się łokciem o siatkę. Uśmiechnął się zawadiacko. Trochę się speszyłam. Spuściłam wzrok.
- Jesteś taka zabawna - przygryzł zębami wargę.
- Słucham? - powiedziałam przez ściśnięte gardło.
- Powiedziałem, że jesteś zabawna.
- Wiem co powiedziałeś - warknęłam
- Więc po co się pytasz? - zaśmiał się.
Czułam, jak powoli czerwienię się z zażenowania.
- Dlaczego? - wymruczałam pod nosem.
- Bo się mnie wstydzisz - założył rękę na rękę wydmuchując z ust siwy dym. Następnie zgniótł papierosa o podeszwę i wyrzucił go.
- Nie wstydzę się.
- Wstydzisz.
- Nie - założyłam kosmyk włosów za ucho. Czułam się niezręcznie.
- To czemu ze mną nie porozmawiasz?
- Bo ciebie nie znam.
- Bo się mnie wstydzisz.
- Nie - odparłam stanowczo.
- W takim razie mnie pocałuj - splótł palce na karku i oparł się na ogrodzeniu.
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- Powiedziałem, że jeśli się mnie nie wstydzisz, to...
- Dobrze wiem co powiedziałeś - przerwałam mu.
- Więc w czym problem?
- W tym, że powinieneś się leczyć - odbiłam się rękami od siatki i szybkim krokiem ruszyłam w stronę schodów. Przy zakręcie nie zdążyłam się złapać poręczy i poślizgnęłam się na jednym ze stopni. Przeklnęłam w duchu. Zrobiło mi się słabo i... I chyba zemdlałam.

***

Leżała na mojej kanapie, zerkałem na nią. Na jej bursztynowe, długie włosy. Na malinowe usta, oliwkową cerę oblaną rumieńcem przy kościach policzkowych. Na czarne, długie rzęsy i wystające obojczyki. Badałem wzrokiem idealnie krągły biust przykryty zwiewną, kremową bluzką. Wydawała się być taka czysta i niewinna. Tak bardzo chciałem móc dotknąć jej delikatnej skóry. Przesunąć opuszkami palców po jej policzkach.
Przykryłem ją kocem i zaparzyłem herbaty. Czekałem, aż się obudzi.
Delikatnie rozwarła powieki. Poruszyła palcami u dłoni. Cicho jęknęła. Podniosła się przełykając z trudem ślinę. Wymasowała sobie skronie. Nic nie powiedziała.
- Trzymaj - podałem jej tabletki i kubek.
Dziewczyna drgnęła z przestraszenia. Spojrzała się na mnie z lękiem.
- Spokojnie, nie bój się - uniosłem jeden kącik ust do góry. Chciałem wzbudzić w niej zaufanie. Chciałem, żeby wiedziała, że jest bezpieczna.
- Co tu robisz? - wystękała z nietęgą miną.
- Mieszkam - odpowiedziałem. - Masz, weź to - potrząsnąłem tabletkami.
Spojrzała się w dół. Nie chciała ich ode mnie wziąć. Musiałem coś wykombinować. Coś, dzięki czemu zrozumiałaby, że zwyczajnie chcę jej pomóc.
- Gdybym był gwałcicielem, wykorzystałbym to, że leżałaś nieruchomo na ziemi, zamiast zabierać cię do swojego mieszkania.
- Co tam się stało? - wzięła lekarstwa i popiła je pierwszą lepszą miętówką z szafki.
- Czy przypadkiem nie ja powinienem cię o to zapytać? - uniosłem dociekliwie jedną brew. - Jeśli tym wypadkiem chciałaś zwrócić na mnie swoją uwagę, to ci się udało.
- Nie wiem jak to robisz, ale nawet w obliczu katastrofy, potrafisz być bezczelny - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Katastrofy? Żartujesz? Po prostu się przewróciłaś. Majaczyłaś coś pod nosem, więc zabrałem cię do siebie. Wyspałaś się?
- Mogłeś wezwać karetkę. Nie musiałeś mnie zaciągać do swojego mieszkania - zbyła moje pytanie.
Podkurczyła kolana pod brodę.
- Gdyby zaistniałaby taka potrzeba, zrobiłbym to. Niechętnie przyjmuję do swojego mieszkania marudnych gości - powiedziałem.
Marudna, owszem. Ale intrygująca zarazem.
- W takim razie, możesz mnie teraz odwieźć do domu - zażądała. Podniosła się szybko, ale nagle straciła równowagę. Musiało się jej porządnie zakręcić w głowie. Podparła się o regał. - Gdzie są moje rzeczy? - zapytała zawstydzona widząc, że jest ubrana jedynie w podwiniętą, cienką bluzkę i przetarte biodrówki. Twardo udawała, że wszystko jest w porządku. Że czuje się dobrze.
- Proszę bardzo - podałem jej płaszcz kłaniając się dla żartów. Skoro zachowywała się jak księżniczka, to najwyraźniej takiego traktowania też oczekiwała.
- Fajnie to tak?
- Co tak?
- Tak robić z siebie pajaca?
- Może przynajmniej nauczę cię humoru i dystansu do siebie...
- Jesteś taki oryginalny - wywróciła oczami.
Pękałem ze śmiechu.
- Proszę bardzo - otworzyłem przed nią drzwi.
- Jezu Chryste - wyszła obrażona.
- Wystarczyłoby pospolite dziękuję - krzyknąłem, gdy zbiegała po schodach. - Tylko się nie przewróć - rzuciłem jeszcze. W odpowiedzi otrzymałem jedynie głośne fuknięcie.
Podrzuciłem kilka razy kluczami. Weszliśmy do samochodu. Nie odzywała się przez pół godziny. Chciałem już rzucić jakąś złośliwą uwagę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.
Może trochę przesadziłem?

***

- Rozumiem, że teraz nie będziesz się do mnie odzywała? - zapytał kiedy przejeżdżaliśmy niedaleko klubu, w którym wczoraj spędziłam wieczór.
Spojrzałam się na niego ukradkiem. Jego prawy profil wyglądał naprawdę dobrze podczas zmieniania biegów. Podobało mi się to, jak spinał wargi w kreskę, kiedy hamował. To było nawet całkiem słodkie.
- Preston Road 24, skręć tutaj - powiedziałam pod nosem.
- Jak chcesz... - westchnął ciężko.
Odchrząknęłam.
- Chcesz wody? Jest na tylnym siedzeniu. Możemy się zatrzymać.
- Nie, dziękuję - ponownie na niego zerknęłam. Wydawał się być całkiem sympatyczny na swój przemądrzały i nonszalancki sposób.
- Coś się stało? - zmarszczył brwi.
- Chciałam cię chyba przeprosić...
- Chyba? - bacznie patrzył się przed siebie.
- Mhm - wymamrotałam.
- Nikt mnie nigdy nie przepraszał w taki sposób - zaśmiał się.
- Pomogłeś mi, a ja tego tak trochę nie doceniłam.
- Trochę? Wiesz, myślę, że coraz bardziej się pogrążasz. Przeprosiny to chyba nie twoja działka.
Wjechaliśmy na podjazd.
- No chyba nie - podrapałam się za uchem. Musiałam zrobić coś z rękoma, które nie mogły znaleźć dla siebie miejsca. - Ale jak chcesz, to możesz do mnie wpaść na obiad czy coś.
 - Tak, to byłoby całkiem okej.
Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Dopiero teraz zobaczyłam jakiego koloru były jego oczy. Morskie. Zielony roztopiony w pięknym błękicie. Były ładne. Naprawdę, bardzo ładne.
- Sydney - wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Harry - podał mi swoją dłoń oblizując roześmiane usta.
Brytyjski akcent? Zdecydowanie, lubię to.
_______________________________________
gg: 33348455
Następne będą lepsze, obiecuję.
Proszę, bardzo ładnie proszę o komentarze.
Uczyń dziecko szczęśliwszym, skomentuj rozdział a kolejny pojawi się szybciej.
Kocham Was, ameliaxoxo

niedziela, 23 września 2012

Prolog


Po­tem, przez następne miesiące wy­dawało mi się, że żyję za karę. Niena­widziłam po­ranków.
Przy­pomi­nały mi, że noc ma swój ko­niec i trze­ba zno­wu radzić so­bie z myślami. 

J.L. Wiśniewski



http://www.youtube.com/watch?v=-pJItaze26Q
Podobno to początki są zawsze najtrudniejsze. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwszy dzień w szkole, czy pierwsza do napisania strona w książce. A co z zakończeniami? Jak wszystko zakończyć, żeby nie popełnić żadnego błędu i spełnić oczekiwania reszty? Jak zmontować szczęśliwe zakończenie nikogo sobą nie rozczarowując? Bo przecież tak na prawdę, ludzi nie tyle obchodzą nasze sukcesy, co porażki. Oni lubią, kiedy się potykamy i tracimy kontrolę. Wszystkie zasługi mijają, ale błędy, niedoskonałości, wirują przy nas przez długi czas i decydują o tym, w jaki sposób inni będą nas postrzegać.
Krążą plotki, że rodzimy się odważnymi. Na początku śmiało próbujemy nowych rzeczy i dopiero kolejne poparzenia wpływają na to, jaką pozycję obejmiemy w przyszłości.
Widocznie w dzieciństwie musiałam się nieźle poparzyć, że podchodzę do wszystkiego z takim lękiem. Strachem przed tym, że nie zostanę zaakceptowana, że inni będą mnie traktowali tak, jak ja sama siebie traktuję.
Może po prostu jestem ewenementem i zwyczajnie urodziłam się tchórzem?
W każdym razie, teraźniejsza sytuacja zdecydowanie mi odpowiada. Lubię być niewidzialna. Lubię nie czuć na sobie presji społeczeństwa i nie mieszać się w chore, młodzieżowe konspiracje jakie powstają w liceum.
Bo przecież nie rozczarujesz sobą osób, którym na tobie nie zależy.
W moim przypadku, zaczęło się ładnie i pięknie, a dopiero potem zrobiło się pod górkę.
Dwutysięczny rok. Rok, w którym przeprowadziłam się z mamą do nowego miasta.
Kiedy twój ojciec mówi "zbieg okoliczności", a matka "zdrada", lądujesz właśnie w takim miejscu. Lądujesz w kompletnie nietolerancyjnym, małym miasteczku w New Jersey.