piątek, 30 listopada 2012

14. Trzymasz się na bardzo krótkiej smyczy. Uważaj, bo wkrótce możesz się udusić.


http://www.youtube.com/watch?v=zMBTvuUlm98

- Mogę się dowiedzieć, gdzie mnie zabierasz? - zapytałam Harrego.
Zaśmiał się.
Dźwięk jego śmiechu był piękny.
Poprawił chustkę, którą wcześniej zakrył moje oczy. Zawiązał ją na jeszcze mocniejszy supeł.
- Poczekaj, jesteśmy już naprawdę niedaleko.
Położył swoje duże, miękkie dłonie na moich biodrach. Mocno przycisnął swoje popękane wargi do mojego zaczerwienionego policzka.
- Już, możesz ściągnąć - wypowiedział półszeptem odgarniając ciemne pasemko z mojego zmarszczonego czoła.
Z nieukrywaną fascynacją zrzuciłam szmatkę z oczu.
Staliśmy przed dużą stajnią. Już z oddali słychać było parskanie koni, które korzystały z małego wybiegu. Niedaleko znajdowały się padoki ogrodzone solidnie wykonanym płotem. W centrum wyjeżdżonego, piaszczystego koła rosła krótka trawa.
Uśmiechnęłam się szeroko.
Las rozciągający się wokół nas, przecinał czysty, krystaliczny strumień wody. Po soczyście zielonej trawie plątały się kolorowe liście.
Mimo opadów i większości gołych drzew, listopadowa jesień miała w sobie coś magicznego.
Przeszliśmy obok kilkunastu boksów z końmi. Chłopak zaprowadził mnie do siodlarni, a następnie osiodłał dwa konie.
Wysoką, kasztanową klacz i czarnego, dostojnego ogiera z niewielką, białą plamką tuż nad chrapami.
- Teraz musisz tylko...
- Tak, wiem - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
Chłopak podał mi strzemię siodła. Odważnie dosiadłam kobyły.
- Mówiłaś, że nigdy nie jeździłaś.
- Kiedy to było...
- Kłamczucha.
Spokojnie przemierzaliśmy przez leśne ścieżki. W oddali pojawiła się rzadka, mleczna mgła.
Czułam na twarzy rześki podmuch powietrza.
- Tęsknię za moją mamą. Od kiedy pamiętam, dużą wagę przywiązywała do swojego wyglądu i poświęcała znaczną część swojego czasu mężczyznom. Pamiętam, że lubiłam patrzeć jak rano, gdy wychodziła do pracy, precyzyjnie pociągała maskarą swoje rzęsy. Jej zawsze nienaganna sylwetka i piękne, miodowe, aksamitne włosy sprawiały, że trzymając ją za rękę, dumnie zadzierałam brodę do góry. Miałam najładniejszą mamę w całej szkole. Była taka pewna siebie, odważna - z resztą, do tej pory jest. Wtedy spędzałyśmy więcej czasu, chociaż dla mnie i tak było go stanowczo za mało. Razem tworzyłyśmy jej portfolio, wychodziłyśmy na miasto, a od czasu do czasu jeździłyśmy nawet konno. Teraz już jej nie obchodzę.
- To nieprawda, kocha cię. Widzę to w jej spojrzeniu.
- Ja nic nie widzę.
- To dlatego, że nie potrafisz patrzeć i nie dostrzegasz tego, co ja widzę.
- W takim razie, co jeszcze widzisz?
- Najpiękniejszą dziewczynę na świecie, którą kocham z każdą chwilą coraz mocniej, chociaż nawet nie wiem jak to możliwe...
- Tak? A gdzie jest? - spojrzałam się za siebie.
Brunet się zaśmiał.
- Chryste, jesteś na prawdę nienormalna.
Omijaliśmy pastwiska, na których rosły brzozowe zagajniki. Słyszałam szelest kruchych liści łamiących się pod kopytami.
Wjechaliśmy na wzgórze. Z zapartym tchem wpatrywałam się w widok przede mną.
Zeszliśmy z koni. Chłopak przywiązał je do drzew.
Zatrzymaliśmy się przy brzegu stromego urwiska. Usiedliśmy obok siebie wpatrując się w płaszczyznę, na której znajdowało się jezioro. Wpadał do niego błękitny strumień.
Promienie słoneczne kąpały się w wodzie. Dochodziła szesnasta, a ognista kula już powoli chowała się za horyzont.
Spojrzałam na Harrego.
- Ja ciebie też - wyszeptałam.
Uśmiechnął się, a iskierki w jego oczach zatańczyły radośnie.
Nie powiedział nic.
Przysunął się bliżej mnie i objął ramieniem.
- Dlaczego nie nalegałeś, żebym powiedziała ci to wcześniej?
- Do miłości nie da się zmusić. To nie jest słowo, którym szasta się na prawo i lewo.
Pocałował mnie w czoło.
- Skąd znasz tę dziewczynę, Heather?
Wziął głęboki wdech. Potarł dłonią o skórę twarzy.
- Byłem z nią. Niedługo.
- To znaczy?
- To znaczy dwa miesiące.
- Nie wiedziałam, że podobają ci się takie dziewczyny.
- Bo nie podobają.
- Tak, to wszystko wyjaśnia... - mruknęłam ironicznie.
- Posłuchaj, byłem z nią, bo musiałem. Taki był plan. Casper chciał, żebyś zobaczyła nas razem i poczuła się zazdrosna. Najpierw miałem cię w sobie rozkochać, a później zranić, ale coś stanęło na przeszkodzie.
- Co?
- Zakochałem się w tobie. Skończyłem z Heather. Ostatni raz widziałem ją przed stolarnią na Paterson Plank Road. Była ubrana cała na czarno, akurat wchodziła do zakładu.
- A czy ona wiedziała, że jest częścią tego planu?
- Nie, nie wiedziała.
- Ale mogła się dowiedzieć.
- Nie podejrzewałbym ją o to. Na prawdę, nie masz być o co zazdrosna.
- Nie jestem - odparłam z oburzeniem.
- Oczywiście - zaśmiał się cicho.
Położyłam się na jego kolanach. Prowadził dłoń po moich włosach poplątanych przez wiatr.
Sprawiał, że nie bałam się jutra i wieczorem mogłam spokojnie zasnąć. Pierwszy raz od dawna, wszystko zaczęło się układać.

Był wieczór.
Kilkanaście minut po próbie generalnej.
Wszyscy aktorzy opuścili szkołę.
Zostałam tylko ja i Casper. Mieliśmy przećwiczyć scenę, w której wyznaję Aresowi miłość. Zdaniem Tulleya była za mało wiarygodna, a sam nie miał już siły, żeby po raz setny powtarzać to samo.
Za każdym razem kiedy na niego patrzyłam, przed oczami pojawiała się scena z klubowego pokoju.
- Nie dam rady... - westchnęłam ciężko.
- Wiesz w czym tkwi problem, Shelley? Tak na prawdę nie masz pojęcia, czym jest miłość.
- Więc, proszę. Wytłumacz mi - zadarłam głowę do góry.
- Miłość to pasja, pożądanie, oddanie - podszedł do mnie. Stałam nieruchomo. Chłopak krążąc przy mnie, szeptem, wymieniał dalej. - Miłość to przygoda, niebezpieczeństwo, magia. Jak osoba, która nigdy tego nie doświadczyła, ma grać zakochaną?
- To, o czym mówisz nie ma sensu.
- Nikt nie powiedział, że miłość ma sens.
- Jesteś dupkiem.
- Sam do końca nie potrafię stwierdzić, czy jesteś na tyle głupia, czy odważna, żeby kogoś takiego jak ja, nazywać dupkiem.
Uniósł moją dłoń. Splótł nasze palce ze sobą.
- Wiem, że ciągle starasz się słuchać głosu rozsądku, ale czy nie warto chociaż na chwilę, zapomnieć o wszystkim? Powinnaś robić więcej rzeczy, które sprawiają ci przyjemność. Przestań tyle myśleć, to nie wychodzi ci na dobre.
- Co z tego, że przez chwilę będę mogła być na prawdę szczęśliwa, skoro później będę żałowała tego do końca życia?
Musnął delikatnie moją szyję.
- Wiesz, Shelley... Trzymasz się na bardzo krótkiej smyczy. Uważaj, bo wkrótce możesz się udusić.
Pocałował mnie, a ja odwzajemniłam pocałunek. Za każdym razem, całował tak natarczywie, nachalnie, a jednocześnie gorąco i namiętnie. Może właśnie dlatego, nie potrafiłam się mu oprzeć.
Wzięłam głęboki wdech, odepchnęłam go od siebie.
- Dlaczego za każdym razem, kiedy jest dobrze, przychodzisz nagle i wszystko niszczysz? - moje oczy zaszły łzami.
- Bo sprawiasz, że nie potrafię poradzić sobie bez twojego oddechu, bez twojego waniliowego zapachu i dotyku twojej delikatnej skóry.
- Właśnie o to mi chodzi. Kieruje tobą pożądanie. Pożądanie to nie miłość, Casper - przez zaciśnięte gardło przełknęłam ślinę.
Mocno przygryzłam język.
- Bzdura! Przyjaźń to też nie miłość, a mimo to, jesteś z Harrym. Cóż za ironia losu...
- Miłość opiera się na przyjaźni. Skoro mnie kochasz, to odejdź. Nie mogę poradzić sobie z uczuciami, kiedy jesteś blisko.
- Gdybyś naprawdę kochała Harrego, nie widziałabyś świata poza nim, nie przeszkadzałbym ci.
- I po co to robisz?! Chcesz nas rozdzielić, a później odejść? Nadal realizujesz swój pokręcony plan?! - wykrzyczałam.
Uderzyłam go w policzek.
- Nie chcę cię krzywdzić! Posłuchaj mnie teraz, proszę. Posłuchaj mnie ostatni raz - oddychał spazmatycznie, trzymając kurczowo moją bluzkę. - Po premierze spektaklu odejdę, jeśli tego faktycznie chcesz, ale cokolwiek się wydarzy, pamiętaj Sydney, że jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Tak ważną, że nawet mnie to przeraża.
Musnął moje wargi.
- Do widzenia, Casper - wyszeptałam drżącym głosem.
Zatrzymał mnie jeszcze na moment.
- Pamiętaj, Shelley, że nie masz wpływu na to co czujesz. Masz wpływ na to co zrobisz.
Moje ciało obeszła fala dreszczy.
Odszedł stąpając twardo. Stukot jego podeszwy roznosił się echem po całej auli.
Kiedy już myślisz, że zaśniesz spokojnie, przychodzi taki i wszystko niszczy...

***

Brałem prysznic, kiedy usłyszałem dzwonek komórki. Wyszedłem z kabiny, po czym mokrą dłonią nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego - mruknąłem.
- Powiedziałeś jej coś? - po drugiej stronie zabrzmiał chrypliwy głos Harrego.
- Ah tak! To ty... Mogłem się domyślić. Spokojnie, nic jej nie powiem. Wkrótce wyjeżdżam. Będziesz mógł ją okłamywać do woli.
- To dobrze...
- Powiem ci to raz, ale mam nadzieję, że nie będę musiał się powtarzać. Jesteś szczeniakiem. Nie potrafisz pojąć, że Sydney jest dorosła i ma prawo wiedzieć, ma prawo podejmować własne decyzje. Nie wyjawiłem jej prawdy tylko dlatego, że straciłaby do ciebie zaufanie, a w tym momencie jesteś jedyną bezpieczną rzeczą w jej życiu. Jeżeli kiedykolwiek ją zranisz, znajdę cię i zabiję. Obiecuję.
- Tylko kłamstwo może ją chronić.
- Kiedyś się dowie, a prawda cię zniszczy. Boisz się prawdy, przyznaj! - warknąłem.
- Nie chcę jej stracić.
- Nie stracisz. Ona jest warta poznania prawdy i jeszcze jedno... Opiekuj się nią - dodałem łagodniejszym tonem, po czym rozłączyłem się.
Spojrzałem w zaparowaną taflę lustra. Wziąłem głęboki wdech. Zamaszystym ruchem zrzuciłem wszystkie płyny, szampony, mydła z szafki. Z hukiem upadły na ziemię.
Przejechałem językiem po zębach. Przeczesałem palcami mokre włosy.
Sydney nie była jak reszta dziewczyn, która zrobiłaby wszystko, żeby wylądować ze mną w łóżku. Jej charakter był schowany w delikatnym, kruchym, na pozór niewinnym ciele.
- Ta cała miłość, jest do chrzanu - mruknąłem pod nosem, po czym wróciłem pod prysznic.

______________________________________________
Rozdział pojawił się wyjątkowo szybko... Chyba ze względu na ilość komentarzy, wiadomości jakimi mnie obsypałyście.
Cieszę się, że historia Sydney Wam się podoba :) Mam mnóstwo pomysłów, tylko brak czasu na ich zrealizowanie. Będę pisała dalej, nieważne dla ilu czytelniczek. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną. Dziękuję za wszystko. Czekam na komentarze... ;) Kto wie, może następny rozdział pojawi się równie szybko, a w nim rozwiązanie kolejnej zagadki.
Jeżeli macie taką możliwość, dodawajcie do obserwowanych i proszę o polecanie.
Miewam wzloty i upadki, ale mimo to, jesteście ze mną i dziękuję za wszystko!
Pozdrawiam, Ameliaxoxo

wtorek, 27 listopada 2012

13. Zakochałem się w osobie, z którą nigdy nie będę mógł być.


http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=bFArEc4fZ64&NR=1

Wyjęłam z torby lekko sfatygowany czekoladowy batonik i wcisnęłam go w rękę Courtney.
- Masz, poczujesz się lepiej.
- Myślisz, że to gówno mi w czymś pomoże? - wytarła rozmazany pod oczami tusz.
Gniewnie rozerwała opakowanie. Siedziałam zmarznięta w samochodzie dziewczyny. Monotonny stukot kropel deszczu działał na mnie usypiająco.
- Mogłaś wprost powiedzieć, że nie jesteś gotowa spełnić jego perwersyjnych zachcianek.
- Nie masz prawa mówić mi, co mogłam, a czego nie mogłam zrobić.
Wyjęła spod siedzenia małą flaszkę wódki. Odkręciła zakrętkę.
Drżącą ręką podprowadziła gwint pod pełne wargi.
- Przestań, do cholery - wytrąciłam jej ją z rąk.
Aromat alkoholu natychmiast rozniósł się po całym samochodzie.
- Wiesz, dlaczego to zrobił? - wbiła swoje długie, pomalowane neutralnym kolorem, wypielęgnowane paznokcie w kierownice. - Nagle poczuł zamiłowanie do tych wszystkich, niecodziennych zachcianek seksualnych. Przestałam go zadowalać. Nie potrafiłam sprawić, żeby "stanął na wysokości zadania" - zaśmiała się ironicznie.
- To obrzydliwe... - na mojej twarzy pojawił się grymas.
Wyszła z samochodu.
Trzasnęła drzwiami.
Wyszłam chwilę po niej.
Wypaliła papierosa.
Niedopałek jeszcze chwilę żarzył się na asfalcie.
- Życie jest posrane - wyjęła ze skórzanej torebki paczkę gum, którą zawsze nosiła ze sobą. Kiedy tylko skończyła palić, machinalnie wyciągała jedną z papierka, a chwilę później pociągała wargi pędzelkiem błyszczyka w kolorze orchidei.
- Mam już dość tego pieprzonego deszczu.
Stałam tuż obok. Nic nie mówiłam. Wiedziałam, że i tak nie będzie mnie słuchać.
Dlaczego się przyjaźniłyśmy? Nigdy nie potrafiłam znaleźć żadnego sensownego powodu. Byłyśmy zupełnie inne. Często się kłóciłyśmy. Courtney nigdy nie pamiętała daty mojego urodzenia, ani dnia moich imienin.
Obie wiedziałyśmy, że to nie w porządku, ale nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.
Mimo wszystko, tylko na mnie mogła polegać i dzięki niej czułam, że jestem komuś potrzebna. Całkiem nieświadomie pokazywała mi, że jestem wartościową osobą.
Na tłustych pasemkach jej włosów osadziły się pojedyncze krople deszczu.
- Fajnie, że mnie nie zostawiłaś - powiedziała ledwo słyszalnie.
Podniosłam łagodnie kąciki ust do góry.
- Bez tego dupka dasz sobie radę. Jeszcze będzie dobrze. Jeszcze wszystko się naprostuje - poklepałam ją po ramieniu.
- Wiem - szepnęła.
Wymieniłyśmy ze sobą jeszcze kilka słów, a później odwiozła mnie do domu.
Kiedy tylko dojechała, wysłała mi wiadomość. Chciałam się upewnić, że po drodze nic się jej nie stało.

Ułożyłam starannie książki w szafce. Było kilka minut po siedemnastej, kiedy skończyły się lekcje. Mimo moich usilnych nalegań, Courtney tego dnia nie przyszła do szkoły.
Zmierzałam do wyjścia, kiedy pojawił się w drzwiach.
Casper.
Przez tydzień nie zatruwał mi życia. Przez tydzień nie wchodził mi w drogę.
Przez cały, jeden tydzień.
Przez te siedem dni, nie mogłam przestać o nim myśleć.
Poczułam jego charakterystyczny zapach. Korzenny, goździkowy aromat papierosowy. Zwykle palił czarne papierosy, które nie śmierdziały jak te zwykłe.
Przez wejście wpadło mroźne powietrze, które pobudziło moje włosy do tańca.
- Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po papiery.
- Masz jeszcze odwagę, żeby się tutaj pokazywać?
- Najwidoczniej. Przecież chyba mnie nie powstrzymasz - uniósł ku górze prawą brew. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Zadarł głowę do góry uśmiechając się triumfalnie.
Mocno zacisnęłam zęby licząc w myślach do dziesięciu.
Wtedy podszedł Harry. Objął mnie ramieniem. Zmierzył Caspra morderczym wzrokiem.
- Czego chcesz?
 Casper zaśmiał się drwiąco. Podszedł do bruneta i okręcił sobie na palcu jeden z jego loków. Harry zacisnął palce w pięści. Wziął zamach i uderzył nią Caspra w twarz.
Ten osunął się na ścianę. Z jego ust wydobył się strumień bordowej krwi.
Harry szybko złapał moją dłoń. Uścisnął ją mocno i pociągnął mnie za sobą.
Wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi. Zrobiłam to samo.
- Zwariowałeś?! Do końca ciebie pogięło?! Co chciałeś mu do cholery zrobić?! - wrzasnęłam.
- Zwariowałem? Nie pamiętasz, jak jeszcze niedawno chciał mnie zabić?!
- Myślałam, że nie jesteś do tego zdolny...
- Zrobiłem to dla ciebie! Chciałem się obronić!
- Przed czym?! Myślisz że nie potrafię o siebie zadbać?
Przesunął palce po swojej szorstkiej brodzie.
Wziął parę głębokich oddechów.
- Przepraszam, okej?
- Nic nie jest okej.
Zacisnął palce na kierownicy.
Wybiegłam z samochodu trzaskając drzwiami.
Zapadł zmrok. Nad samochodami unosiła się mżawka, którą samochody rozcierały na przedniej szybie. Czułam podmuchy chłodnego powietrza.
Wróciłam do domu.

Ułożyłam włosy w misternego koka. Pojedyncze kosmyki kręciły się tuż przy uszach. Założyłam granatową sukienkę. Jeszcze niedawno pasowała idealnie, a teraz, zwłaszcza w okolicach biustu była za luźna. Kilka miesięcy temu miałam znacznie bujniejsze kształty.
Sięgała do połowy moich ud odsłaniając zgrabne nogi.
Spojrzałam w lustro.
- Wyglądasz bardzo ładnie - usłyszałam chrypliwy, ciepły głos przy swoim uchu.
- Dziękuję - oparłam się o toaletkę.
Wyciągnął w moim kierunku dłoń. Przesunęłam palcami po złotym medaliku, który eksponował moją zgrabną szyję, po czym podałam mu swoją dłoń.
Było po godzinie osiemnastej.
Weszliśmy do wypełnionego po brzegi klubu. Dziana Hayley wynajęła go na specjalną okazję. Wszyscy aktorzy świętowali tutaj nadchodzącą wielkimi krokami premierę spektaklu, a każdy biorący udział w przedstawieniu, mógł przyjść z osobą towarzyszącą (wszystko na koszt organizatorki).
Zaprosiłam Harrego.
Ściągnął z moich ramion dopasowaną, skórzaną kurtkę.
Dyskretnie rozejrzałam się po wszystkich kątach na parterze.
- Syd! Chodź do nas! - krzyknął Lloyd poklepując skórzaną kanapę.
Odmówiłam, grzecznie kręcąc głową.
- Harry... - jęknęłam czując przyjemny, zimny dotyk w okolicach karku.
Chłopak odgarnął moje włosy z ramienia i przełożył je na prawą stronę. Zaczął delikatnie muskać moją szyję.
Jego lepkie, sine wargi nie odlepiały się od mojej skóry.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Chodź na piętro- szepnęłam.
Weszliśmy na górę. Znajdował się tam długi, wąski korytarz oraz drzwi do pokoi. Skierowałam swoje kroki w stronę tych ostatnich, na samym końcu korytarza.
Chwyciłam za klamkę.
Pokój był zajęty.
Znajdująca się w nim para, natychmiast skierowała swoje spojrzenia na nas.
Poczułam chwilowy, silny ucisk w żołądku. Serce zabiło tak mocno, że zdawało mi się usłyszeć pękanie żeber.
Chłopak, ubrany w podarte dżinsy i niebieską, rozpiętą koszulę opierał się o pomalowaną na bordowo ścianę. Tuż przed nim klęczała dziewczyna, która jeszcze przed momentem łakomo lustrowała wzrokiem okolice rozporka blondyna.
- Heather? - mruknął Harry.
Dziewczyna nieco onieśmielona podniosła się z ziemi.
- Znasz ją?- zapytałam przez zaciśnięte do bólu gardło.
Chłopak podszedł w moją stronę. Wyciągnął nerwowo rękę.
Spojrzałam się na niego rozpaczliwym wzrokiem. Na podłogę z hukiem spadły moje ciężkie, srebrzyste łzy.
Zerknęłam na Caspra, Harrego.
Zakręciło mi się głowie. Ruszyłam w stronę wyjścia.
- Sydney! Cholera jasna! Sydney! - wrzeszczał Casper biegnąc za mną.
Zatrzymałam się przed drzwiami wejściowymi. Wzięłam głęboki oddech.
Casper podbiegł do mnie. Złapał za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Czego tak na prawdę chcesz? - powiedział oschle z zaciętą miną.
- Chcę żebyś zostawił mnie w spokoju i pozwolił żyć.
- Będziesz potrafiła żyć spokojnie beze mnie?
- Tak - odpowiedziałam zdecydowanie.
- Cóż, to chyba nie do końca prawda - powiedział, uśmiechając się z kpiną.
- Od kiedy masz prawo oceniać, co jest prawdą. Nie masz pojęcia czym jest prawda, bo całe twoje życie to jedne, wielkie kłamstwo.
Ścisnął mocno moje ramiona. Zaczęłam bić go pięściami, ale ten na każdy mój ruch obronny reagował pustym, bezgłośnym śmiechem.
- Powiedz, że nic do mnie nie czujesz, a zostawię cię w spokoju.
Spuściłam wzrok.
- Spójrz mi w oczy, proszę.
Stal jego spojrzenia błysnęła groźnie. Wycofałam się.
- Dokonałam wyboru. Wybrałam Harrego.
- Głupota! - wrzasnął.
- Dlaczego nie potrafisz zaakceptować tego, że jestem szczęśliwa?
- Bo nie jesteś szczęśliwa ze mną - zmarszczył brwi.
Oddychał głęboko. Jego grdyka drżała.
Rozchylił popękane wargi.
- Sydney! - krzyknął Harry.
Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami.
Podbiegł do nas. Złapał moją dłoń. Splótł swoje palce z moimi i zacisnął je mocno.
- Możemy już iść? Nie czuję się najlepiej - przycisnęłam dwa palce do skroni, rozmasowałam je delikatnie.
- Idź do samochodu, a ja pójdę po nasze kurtki.
Pokiwałam głową.
- Już chyba czas, żebyś odpuścił. Zostawił mnie, Harrego i odszedł.
Podszedł bliżej. Złapał moje biodra i ukołysał je delikatnie. Nasze nosy się zetknęły. Jego ciepła, choć zaczerwieniona chrząstka połaskotała moją.
Musnął mój policzek.
Wystarczył ułamek sekundy, żeby jego rozgrzane wargi ociepliły całą moją buzię.
Harry wrócił z ubraniami. Odsunęłam się od chłopaka. Brunet podał mi płaszcz. Wcisnęłam do jego kieszeni zmarznięte ręce.
- Zaraz do ciebie dojdę - uśmiechnął się brunet.
Spojrzałam ostatni raz na Caspra. Jego oczy były smutne, oszklone. Skrywały się pod gęstymi, gniewnie zmarszczonymi brwiami.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę auta.

***

- Przestań rujnować jej życie - warknął Harry.
Przez zaciemnioną szybę samochodu widziałem twarz Sydney zwróconą w naszą stronę.
- Prędzej czy później się dowie.
- Dobrze wiesz, że nie możemy na to pozwolić.
- Ty nie możesz.
- Siedzimy w tym razem - powiedział lekko obronnym tonem.
- Powinna znać prawdę.
- Powinniśmy ją chronić - powtórzył agresywnie.
- Baw się w to dalej. Ja już skończyłem - wskazującym palcem mocno uderzyłem go w splot słoneczny.
- Pożałujesz tego - zagroził mi i poszedł do auta.
Kiedy odjechali, wróciłem do klubu.
Zabrałem swoje rzeczy. Heather najwyraźniej też poszła, bo po jej ubraniach nie było już ani śladu.
Schodząc po krętych, metalowych schodach zdawało mi się, że każdy patrzy na mnie z politowaniem.
Wsiadłem na motocykl i ruszyłem przed siebie. Byle gdzie, byle przed siebie...
Zrozumiałem, że nadszedł najwyższy czas, żeby odejść, przestać walczyć.

Zakochałem się w osobie, z którą nigdy nie będę mógł być.
____________________________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać...
No cóż, chyba będzie trzeba się wkrótce zwijać. Już chyba nie ma sensu tego na siłę ciągnąć.
Boję się, że niedługo pisanie nie będzie sprawiało mi takiej radości.
Czytelniczek też coraz mniej, ale nie dziwię się :)
Pozdrawiam, Ameliaxoxo
gg: 33348455

ps. Przepraszam Was najmocniej... A Wy? Co o tym wszystkim myślicie? Piszcie w komentarzach lub prywatnych wiadomościach.

niedziela, 18 listopada 2012

12. Tylko ty potrafisz nienawidzić w tak seksowny sposób.


http://www.youtube.com/watch?v=kR3HRMO7nZg

Był jesienny, mglisty poranek. Rtęć termometru wskazywała minut sześć stopni. Na samą myśl o wyjściu z domu, moje ciało obeszły ciarki.
Wróciłam do łóżka i ponownie przykryłam się ciepłą kołdrą.
Wyciągnęłam się leniwie.
Rytmiczne tykanie zegara zagłuszył dzwonek do drzwi.
Powoli się podniosłam. Naciągnęłam na stopy ciepłe skarpety w norweskie wzory. Przeczesałam palcami włosy i poprawiłam beżowy, dzianinowy sweter o wzorzystym splocie, który co chwila zsuwał się z mojego ramienia.
Zamaszystym ruchem otworzyłam mahoniowe drzwi wejściowe.
Na widok bruneta stojącego na wycieraczce, uśmiechnęłam się szeroko. Mocno się w niego wtuliłam.
Pocałował moje włosy pachnące rumiankiem.
- Co tak wcześnie?
- Jest już po jedenastej - wniósł do kuchni siatki z zakupami. - Na co masz ochotę?
- Cholera, już tak późno?! - usiadłam na obity skórą, barowy stołek.
Harry stanął na przeciw. Oparł się łokciami o blat. Spojrzał w moje zaspane jeszcze oczy.
- Masz może ochotę na hamburgera i frytki? - wyszczerzył rząd śnieżnobiałych zębów.
- Fast-food? - zaśmiałam się. - O każdej porze - dodałam poważnym tonem.
Musnął wargami mój blady policzek.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał wyciągając kanapkę z opakowania.
Poinformowanie go o zamiarze złożenia wizyty w mieszkaniu Caspra, byłaby dla niego raczej niepokojąca, więc wymyśliłam na poczekaniu jakieś kłamstwo.
- Chciałam posprzątać dom - spuściłam wzrok.
- W niedzielę? Sprzątać dom? Coraz bardziej mnie zaskakujesz, Sydney - zaśmiał się. - Mogę ci pomóc - dodał.
- Dziękuję - zatopiłam zęby w tłustym mięsie.
- Zawsze do usług.
Skończyłam śniadanie. Harry beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę pokrytą beżowymi kaflami.
- Tak właściwie, dlaczego przyszedłeś? - wytarłam chusteczką brudne kąciki ust.
- Chciałem cię zobaczyć.
Uniosłam brwi w geście niedowierzania.
- I przy okazji porozmawiać o matce Caspra.
Włożyłam naczynia do umywalki. Harry podszedł do mnie, położył dłonie na wystających kościach biodrowych.
- Czyli ta kobieta to jednak jego matka, tak?
- Tak.
Ponownie stał się nieobecny.
- Harry? - oprzytomniał. - Mów dalej.
- Nic więcej nie wiem. Imię twojego ojca wystarczyło, żeby się rozłączyła.
Przenieśliśmy się na sofę w salonie. Położyłam głowę w zagłębieniu jego ramienia.
- Zabawa w detektywa już na prawdę mnie nudzi.
Ciepłymi dłońmi dotknęłam jego zimnej skóry. Przygryzł płatek mojego ucha. Zaśmiałam się. Poprowadziłam opuszkami palców po konturach jego twarzy, gładziłam jego szorstki podbródek i poliki.
- Jesteś piękna - musnął moje usta.
- Możesz to powtórzyć - przygryzłam wargę.
- Jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna, jesteś piękna...
- Dobrze, starczy - zaśmiałam się.
- Jesteś najpiękniejsza.
- Chcę, żeby tak już zostało. Boję się zmian.
- Nie zostawię cię, obiecuję.
- Oczywiście...  - powiedziałam z ironią w głosie. Wtuliłam się w jego tors.
Uniósł mój podbródek.
- Nie zostawię cię, rozumiesz? Jesteś przy mnie bezpieczna.
- Wiem.
- Sydney, kocham cię - wyszeptał żarliwie.
Wzdrygnęłam się. Tak dawno tego nie słyszałam. Dotychczas te słowa traktowałam jedynie jako coś fikcyjnego, ckliwego.
W jego ustach brzmiało to prawdziwie i nabrało zupełnie nowego znaczenia.
Jego oddech był spokojny, równy.
Położyłam głowę na wyrzeźbionej klatce piersiowej. Zaciągnęłam się zapachem jego koszulki przesączonej perfumami.
- Dziękuję. Dziękuję, że jesteś przy mnie. Mam już dość samotności - skuliłam się.
Czułam się przy nim taka drobna.
Pocałował moje zmarszczone czoło.
- Moje miejsce jest przy tobie - wypowiedział półszeptem.

Było po dwudziestej pierwszej.
Ubrana w ciepłą, zimową kurtkę i czapkę zapukałam do jego drzwi.
Otworzył.
- Czego chcesz? - warknął.
- Przyszłam porozmawiać.
- Mamy o czym? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Tak. Myślę, że tak - odparłam z wyraźną dezaprobatą.
- Wchodź.
Weszłam do jego mieszkania. Na podłodze stała niewielka walizka, a w niej niedbale poupychane ciuchy. Na samym wierzchu leżała kosmetyczka, z której wypadły prezerwatywy.
- Wyjeżdżasz? - mruknęłam pod nosem.
- Jak widać - wziął duży łyk piwa.
- Gdzie?
- Naprawdę cię to obchodzi? - zmarszczył brwi. Wyjął z szafy kilka koszulek i wrzucił je do walizki.
- Chyba powinniśmy porozmawiać o tamtym wieczorze.
- Mówisz zupełnie tak, jakby coś między nami zaszło - zaśmiał się drwiąco, jeżdżąc językiem po dziąsłach.
- Jesteś obrzydliwy - wysyczałam.
- Nie chciałabyś?
- Nie chciałabym czego? - ściągnęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Oparłam się o framugę drzwi bacznie przyglądając się chłopakowi.
- Seksu ze mną.
- Z tobą? Nigdy w życiu.
Zaśmiał się donośnie. Jego niski tembr głosu odbił się od granatowych ścian.
- Lepiej wracaj do swojego chłopaczka. Nie mamy o czym gadać.
- A więc to cię tak boli, tak? To, że wybrałam nie ciebie, tylko jego.
- Gdybym chciał, żebyś wybrała mnie, nie potrafiłabyś mi się oprzeć - założył kosmyk moich włosów za ucho. - Wiem, że mnie pragniesz...
- Zabawne - wywróciłam oczami.
- Nie zabawne, tylko prawdziwe. Przyznaj, że ci się podobam.
- Nigdy - wysyczałam.
Przycisnął mnie do ściany. Ujął w suche, zniszczone dłonie moją twarz.
- Jesteś tego pewna? - wyszeptał wprost do ucha. Czułam jego zapach. Pot pomieszany z dezodorantem Axe. - Wiem, dlaczego z nim jesteś. Tylko on pozwala ci zapomnieć o mnie - mocno zacisnął palce na wcięciu mojej talii.
- Nawet nie próbuj tego robić - wyszeptałam oddychając głęboko.
- Dlaczego? - poprowadził swoje palce po delikatnej skórze mojego brzucha. Błądził ich koniuszkami wokół mojego pępka.
- Nienawidzę cię - wplotłam palce w jego włosy.
- Pokaż jak bardzo mnie nienawidzisz - oblizał wargi prowokująco.
Odepchnęłam go od siebie i zaczęłam całować jak opętana. Włożył język głęboko do mojego gardła. Rozchyliłam wargi. Podrapałam jego kark. Całował mnie tak gorąco, że aż czułam unoszącą się nad nami parę. Moja krew zaczęła wrzeć. Szarpnął za rękawy mojego swetra. Jak najszybciej rozłożyłam ręce, żeby mógł go ze mnie ściągnąć. Nie czułam nic poza jego dłońmi błądzącymi po moim ciele. Po omacku szukał rozporka moich spodni. Machinalnie drgnęłam. Odsunęłam się od niego, ale ten szybko przyparł mnie do ściany. Jego szybki oddech był prawie równie szybki jak bicie mojego serca. Całował mój dekolt. Nie potrafiłam przeciwstawić się pożądaniu. Powoli rozpinałam kolejne guziki kusej bluzki. Przesunął językiem po koronkowym wykończeniu mojego stanika. Podniósł moją nogę i oplótł nią swoje pośladki. Koniuszkiem języka wylizał dokładnie mój obojczyk. Przymrużyłam powieki kompletnie oddając się rozkoszy jaką mi dawał swoim rozpalonym dotykiem.
- Tylko ty potrafisz nienawidzić w tak seksowny sposób - wysapał do mojego ucha
Przygryzłam pęcherzyki na moim języku.
Podniósł mnie i rzucił na kanapę. Przycisnął swoim ciałem. Odchyliłam głowę do tyłu pozwalając się całować. Bezgranicznie zatraciłam się w dotyku jego lepkich warg. Jęknęłam cicho, żeby dać chociaż drobny znak swojego sprzeciwu. Nie przyjął go. Pieścił dalej moje ciało. Myślałam jedynie o tym, żeby nie zapomnieć o braniu oddechu. Jego obecność potrafiła być zabójcza. Potarł moje nagie już uda blizną na przedramieniu.
- Proszę, przestań - wysapałam zaciskając palce na jego włosach w kolorze złocistego piwa.
Odwrócił mnie. Pocierałam brzuchem o skórzaną kanapę. Muskał ustami kręgi mojego kręgosłupa. Zatrzymał się na chwilę przy dołeczkach na dole pleców.
- Dość, już dość - półnaga zepchnęłam go z siebie. Kopnęłam go.
Wstał.
Oparł się o umywalkę. Chrząknął i plunął. Usłyszałam dźwięk śliny odbijającej się echem od metalu.
Ponownie wziął duży, solidny łyk piwa.
- Wracaj już do niego - mruknął.
Wstałam. Narzuciłam sweter.
- Jestem taka naiwna... - zacisnęłam zęby.
- Po prostu idź - odwrócił się do mnie tyłem opierając się o blat stołu.
- Czyli jestem dla ciebie zabawką? Chwilową rozrywką, tak?! - wykrzyczałam. Wcisnęłam na pupę dżinsy. Podniosłam bluzkę z ziemi i założyłam ją na siebie.
Nie odzywał się.
Założyłam buty. Zdjęłam z wieszaka kurtkę.
Wtedy poczułam silny ból nadgarstka. Odwróciłam się.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, rozumiesz?!
Moje źrenice znacznie się skurczyły.
- Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja i właśnie dlatego pozostawiam ci wolną drogę. Wróć do niego, bo tylko on zasługuje na kogoś takiego jak ty - wykrztusił powstrzymując łzy.
Wpatrywałam się w jego zaszklone oczy.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego nieustannie się mną bawisz?
- Nie mogę się powstrzymać, Shelley. Masz w sobie coś tak tajemniczego, wyjątkowego - jego grdyka drżała. Przepona poruszała się bardzo szybko.
- Zostaw mnie w spokoju!
Z impetem wyrwałam swój nadgarstek z jego silnego uścisku. Trzasnęłam drzwiami.
Szybko zbiegłam po schodach.
Osunęłam się po zimnej, korytarzowej ścianie.
Wybuchnęłam spazmatycznym płaczem.

***

Dlaczego za każdym razem pozwalałem jej odejść?
Kochałem ją.
Chciałem ją chronić.
Chciałem ją chronić przed samym sobą...
_________________________________________
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale mam teraz na prawdę ogrom roboty.
Nie będę Was błagała o komentarze, a jedynie proszę o uszanowanie mojej pracy. Jeśli Ci się podoba to proszę, doceń mój czas i wysiłek włożony w ten rozdział i skomentuj go :)
Dziękuję Wam za wszystko!
gg: 33348455
ask.fm - Jeżeli chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć, zapytać o opowiadanie czy życie prywatne (na gg zadajecie mi mnóstwo pytań, które często się powtarzają) to pytajcie tutaj: http://ask.fm/AmeliaxoxoTIABM
Pozdrawiam, Ameliaxoxo :**

niedziela, 11 listopada 2012

11. Nie walcz. Żyj.

http://www.youtube.com/watch?v=ozb76Kj2vDQ

- Gdzie do cholery jest Casper?! - usłyszałem groźny tembr głosu Tulleya.
- Tutaj - nonszalanckim krokiem wyszedłem zza bordowej kurtyny.
- Jutro ćwiczymy akt trzeci, nie spóźnij się. Na dzisiaj to wszystko - zakomunikował.
Odwróciłem się w stronę reszty aktorów.
Sydney właśnie przymierzała swój kostium. Miała na sobie długą, białą suknię, która łagodnie ciągnęła się za jej krokami po ziemi. Była wykonana z klarownego materiału. Doskonale było widać jej perłową bieliznę wykończoną koronką.
Otulona mgłą rozmawiała ze scenografem.
- Co u ciebie, Shelley? - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej uśmiechając się zawadiacko.
Nie wysiliła się nawet na przelotne spojrzenie.
- Masz ładną pupę - złapałem jej zaokrąglony podbródek.
Wzdrygnęła się. Przyłożyłem palec wskazujący do jej pełnych warg.
- Daj mi spokój - odpowiedziała oschłym tonem.
Zaśmiałem się ironicznie.
- Tu nie chodzi o ciebie, zrozum słońce - zatrzymałem dłoń na jej szczupłym nadgarstku.
- Więc o co?
Pod równym łukiem brwi, stal jej spojrzenia błysnęła groźnie.
- Czasami kiedy chcemy wiedzieć za dużo, możemy dodatkowo ucierpieć. Prawda jest jak ogień. Parzy.
Jej źrenice znacznie się rozszerzyły.
- Do zobaczenia, mała - puściłem jej oko i wyszedłem z sali.

Krople deszczu wybijały głuchy rytm o nierówny chodnik. W kałużach odbijał się rozmyty blask gwiazd. Uliczne psy wyły i szczekały. Na wietrze tułały się różnokolorowe liście.
Stojąc przy ulicy, zobaczyłem zarys jej sylwetki.
- Możemy mieć to już za sobą? - westchnęła cicho.
Podałem jej plecak. Otworzyłem drzwi samochodu.
Zawiozłem ją nad Wielki Staw umiejscowiony w południowej części Bergen. Kiedy dojechaliśmy, było po dwudziestej pierwszej.
Przy brzegu wody stała niewielka altana dla wędkarzy.
Wyraźnie oczarowana tym widokiem, wyszła z pojazdu.
- Dlaczego mnie tutaj zabrałeś?
- Zobaczysz - z plecaka wyjąłem lampion. - Zapal - podałem jej ostatnią zapałkę. - Chodź.
Słyszałem za sobą jej równy krok. Prowadziłem ją przez błotnistą ścieżką przy wodzie.
- To tutaj.
Spojrzała się na mnie znacząco.
- No wchodź - popędziłem ją.
- Żartujesz? nie wejdę na to z tobą - postukała się w czoło.
- Czyli zostajesz? - uniosłem brew.
Warknęła.
Niepewnie weszła do łódki. Usiadła na belce, która trzymała się na jej krawędziach. Zepchnąłem ją z brzegu do wody, a następnie sam wskoczyłem do środka. Złapałem za wiosło.
Włosy Sydney pozlepiały się przez deszcz. Na jej polikach osadziły się pojedyncze, okrągłe krople cieczy.
Siedziała skulona trzymając w delikatnych, słabych dłoniach lampion. Wyglądały tak, jakby zaraz miały pokruszyć się na milion drobnych kawałeczków pod ciężarem światełka.
Bacznie mi się przyglądała.
- Zayn... - wyszeptała.
- Zayn? - zapytałem cicho.
Mój niespokojny oddech rozbrzmiewał echem po niczym niezmąconych zakamarkach ciemności.
Odsunęła się ode mnie z obawą.
Pozwoliłem ciszy przejąć kontrolę nad czasem.
- A więc znasz już prawdę?
Pokiwała głową.
- Dobrze rozegrane - wysiliłem się na łobuzerski uśmiech.
- Casper, kim dla ciebie jest mój ojciec? - zmarszczyła brwi.
- Domyśl się.
- Niemożliwe... - zacisnęła długie palce na brzegu łódki. - Nie możesz być moim bratem - wypowiedziała niemalże niesłyszalnie.
- Nie jestem.
Wzięła głęboki, astmatyczny oddech.
- W takim razie, kim jesteś?
- Twój ojciec to mój ojczym.
Przysunąłem się bliżej niej. Spokojnie dryfowaliśmy na płaszczyźnie atramentowej wody.
- Shelley, twój ojciec zginął.
- Słucham? - wyszeptała głucho.
- Nie potrafię powiedzieć ci wszystkiego. Rozumiesz? Nie potrafię - mocno zacisnąłem palce na jej ramionach. Cicho zajęczała.
Schowała swoją twarz w dłonie.
- Przestań! - złapałem gorliwie jej nadgarstki i odepchnąłem do tyłu. - Poznał moją matkę, kiedy przyjechał do Anglii. Byli ze sobą, dopóki nie zachorowała na gruźlicę. On jak zwykły tchórz się wycofał i wyjechał. Rozumiesz?! Zostawił ją! - wysyczałem szarpiąc kołnierz jej granatowego płaszcza.
- Czyli nie zginął - wypowiedziała szeptem.
Mój zimny oddech drażnił skórę jej szyi. Dłonie wciąż zaciśnięte na kurtce, nie poluźniały uścisku.
- Mam nadzieję, że nie żyje.
- Czego chcesz ode mnie?! - krzyknęła.
- Chciał przyjechać właśnie tutaj, do ciebie. Zostawił moją matkę dla ciebie, rozumiesz? Ona kochała go jak głupia, a w momencie w którym najbardziej go potrzebowała, odszedł. Chciałem, żebyś cierpiała tak jak ona. Żebyś poczuła na własnej skórze, jak to jest stracić ukochanego. Harry miał mi w tym pomóc.
- I tylko po to tu przyjechałeś? Po zemstę?
- Chciałem spojrzeć w oczy twojemu ojcu i powiedzieć jak bardzo go nienawidzę.
- To chore, Zayn
- Nie jestem Zayn - warknąłem. - Te wszystkie blizny, Shelley... One nie są przypadkiem i nie są skutkiem mojej przeszłości. Są z winy twojego ojca.
- Nie mam nic wspólnego z bólem twojej matki, ani twoim.
- Jesteś zupełnie taka sama jak tatuś. Nigdy nie jesteś winna - powiedziałem ironicznie.
Uderzyła mnie z w twarz otwartej dłoni.
- Dlaczego nie potrafię ciebie zranić? - zacisnąłem zęby i pięści. Knykcie moich dłoni zbielały.
Jej oddech był szybki. Z przejęciem patrzyła w moje oczy.
- Do tej pory wychodziło ci całkiem dobrze - mruknęła.
- Może wiele przeszłaś, ale o życiu tak na prawdę nie masz pojęcia.
- A ty masz?
- Nie powiedziałem tego.
Zeszła z belki. Usiadła na piętach, na przeciw mnie.
Zacisnęła wargi. Uspokoiła się. Teraz oddychała spokojnie, wolno.
- Są rzeczy, o które powinno się walczyć do końca - złapała moją dłoń. Moje palce były odrętwiałe, drżały.
Jej spojrzenie było tak pokrzepiające...
- Nie mam już o co walczyć.
Jej ciepły dotyk budził dreszcze na całym ciele. Złapała moje ramię, pocałowała mnie w policzek. Widziałem rysy jej twarzy i błyszczące tęczówki, które były niemal tak jasne jak księżyc.
- Tak łatwo jest się zagubić. Stracić z oczu to, co najważniejsze na rzecz tych niewielkich spraw, nieistotnych. Zamiast skupiać się na tym, co straciłeś, pomyśl o tym co ci zostało.
- Na prawdę myślisz, że wszystko jest takie proste? Walka z samym sobą, ze wspomnieniami...
- Nie walcz. Żyj - przesunęła opuszki palców wzdłuż moich kości policzkowych.
- Życie to walka - zacisnąłem palce na krawędziach łódki, której widoczne były jedynie kontury.
Zebrała włosy, opuściła je łagodnie na swoje ramię. Teraz brązowe fale spływały po jej dekolcie i biuście. Usiadła obok mnie i położyła głowę w zagłębieniu mojego ramienia.
Trwaliśmy w ciszy.
Sydney co jakiś czas jedynie pociągała nosem.
Po czasie jej dłoń osunęła się w wzdłuż talii, a ciało się rozluźniło.
Zasnęła.
Zwinąłem kurtkę, a następnie położyłem ją pod jej głowę.
Złapałem za wiosło.
Zacumowałem łódkę do brzegu.

***

Chwyciłam w dłonie rąbki prześcieradła. Wyciągnęłam się leniwie. Było po czwartej. Zapaliłam światło w pokoju.
Sięgnęłam po napój.
Na stoliku nocnym, oprócz oranżady stało jeszcze drewniane pudełko w kolorze bladoróżowym. U jego boku, wisiała biała wstążeczka.
Kiedy tylko je otworzyłam, usłyszałam cichą melodię. Pozytywka nie należała do mnie. Widziałam ją pierwszy raz w życiu.
Ponownie otworzyłam wieczko. Na samym dnie leżała niewielka karteczka.

"Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. 
                                                         Trzymaj się, Shelley"

Przesunęłam palcami po starannie wygładzonym sosnowym drewnie.
Miałam już dość pytań.
Miałam już dość zagadek.
Miałam już dość jego bezczelnie cudownego spojrzenia, które za każdym razem mnie onieśmielało.
Miałam już dość wszystkiego.
_________________________________
W którym mo­men­cie pęka niebo? W tym, w którym przes­ta­jesz czuć siebie w sobie.

Wybaczcie, że nie było Harrego, ale chciałam się skupić na głównym wątku.
Brakuje mi czasu... Motywacji... Nie wiem kiedy będzie następny. Postaram się dodać szybko.
Przepraszam, jeśli zawiodłam.
Pozdrawiam, Ameliaxoxo

niedziela, 4 listopada 2012

10. Balansuję tak pomiędzy miłością, a nienawiścią.


http://www.youtube.com/watch?v=LVsrP9OJ6PA

Nasunęłam na stopy nowe, futrzane kapcie, które pokusiłam się kupić. Od ciągłego studiowania książek, niemiłosiernie bolały mnie oczy.
Był piątkowy wieczór.
Leniwy, piątkowy wieczór - lubiłam takie.
Rzuciłam się na kanapę. Sięgnęłam po pilota nie mając nawet siły, żeby przełączyć kanał.
Tępym wzrokiem gapiłam się na kobietę usiłującą wcisnąć naiwnym ludziom jakiś "cudowny pas wyszczuplający" w telezakupach.
Po chwili, przysiadła się do mnie matka. Nawet nie zauważyłam, kiedy weszła do domu.
- Co tu robisz? - zapytałam znudzonym głosem.
- Chciałam spędzić trochę czasu z moją małą córeczką - poczochrała moje włosy. Objęła mnie ramieniem. - Co oglądamy?
- Telezakupy - sięgnęłam po opaskę, żeby móc nią zaczesać włosy do tyłu. - Co, facet cię wystawił?
- Umówiłam się z akwizytorem, ale miał małego, więc ubrałam się i wróciłam do domu.
Zmierzyłam ją groźnym wzrokiem, ale ta tylko wybuchnęła śmiechem.
- Spokojnie, Sydney! Żartuję tylko! - szturchnęła mnie łokciem.
- Boże, mam nienormalną matkę - spojrzałam się w sufit.
- Leć lepiej do kuchni zrobić nam popcorn, szybciutko.
Zgramoliłam się z kanapy, a kiedy tylko nadeszła okazja, rodzicielka klepnęła mnie w tyłek.
- Te, mamuśka! Nie pozwalaj sobie - pouczyłam ją palcem.
Może mojej matce brakowało do wzoru wszelkich cnót, ale najgorsza też nie była.
Tak więc wieczór spędziłyśmy razem obżerając się popcornem.
Było zadziwiająco miło.

Odpaliłam notebooka. Włączyłam piosenkę Amy Winehouse, po czym zalogowałam się na pocztę.
Odczytałam wczorajszą wiadomość od Harrego. Napisałam do niego.
Był zalogowany.
Odpisał.

"Cieszę się, że masz dobre relacje z matką. Może nawet trochę zazdroszczę..."

Moje palce sztywno stukały w klawiaturę. Siłowałam się z klawiszem "enter", aż w końcu zdobyłam się na odwagę.
Poszło.

"Jak zginęli Twoi rodzice?"
Czekałam na odpowiedź nie odstępując notebooka. Wodziłam wzrokiem po ekranie.
1 nowa wiadomość.

"Kto powiedział, że zginęli?"

Na łóżko wskoczyła Shy. Położyła się wygodnie, kładąc główkę na moich ubraniach. Krótki dźwięk poinformował mnie o nowej wiadomości:

"Moja matka  zostawiła mnie i ojca, kiedy byłem mały. Była dla mojego taty całym światem. Nie mógł sobie poradzić z jej odejściem, więc zaczął pić. Dla dziewięciolatka widok pijanego ojca to na prawdę niezła masakra. Chyba znasz ten ból, prawda?
Ale alkohol wcale nie jest powodem, dla którego odebrano mu prawa rodzicielskie.  W tym momencie mój tata odsiaduje wyrok w więzieniu. Nigdy nie dowiedziałem się, za co tak na prawdę poszedł siedzieć, bo nawet ciotka nie rozmawiała ze mną na ten temat. 
Nie mam do niego pretensji. Zabłądził, pogubił się. Wiem tylko, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem i żałuję, że nie potrafiłem mu tego powiedzieć. 
Dzięki niemu zrozumiałem, że nie tylko  sukcesy i przyjemności kształtują człowieka. Porażki i ból uczą przetrwania. Dają siłę, żeby móc odbić się od dna. Tak na prawdę, tylko ode mnie zależało, czy się podniosę, czy poddam. 
Chyba wiesz, co wybrałem..."

Nie poddał się.

***
Pomieszczenie oświetlał jedynie wąski klin księżycowego blasku. Było kilka minut po dwudziestej trzeciej, kiedy usłyszałem, że ktoś dobija się do drzwi.
- Otwórz, do cholery!
To był głos Sydney.
Na widok mojego ciała okrytego samą podkoszulką i bokserkami, wyraźnie się speszyła.
- Tak? - oparłem się o framugę drzwi.
Spoliczkowała mnie.
- Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę! - zahaczyła palce o moją cienką podkoszulkę.
Jej ubrania były przesączone zapachem papierosów. Miała przekrwione gałki oczne. Chwiejnym krokiem weszła do mojego mieszkania. Ciągnęła się za nią woń taniego alkoholu.
- Nieźle się schlałaś, Shelley - mruknąłem obojętnie.
- Nie jestem pijana - wysepleniła z trudem.
- Chodź, odprowadzę cię do domu - ubrałem kurtkę i buty.
- Nigdzie nie idę - wyrwała się. - Przyszłam tu, żeby ci dokopać - krzyknęła z zaciętą miną.
Włożyła dłonie do tylnych kieszeni moich spodni. Polizała mój policzek. - Jesteś słodki, wiesz? - zachichotała.
Złapałem ją w biodrach i przerzuciłem przez ramię. Zaczęła krzyczeć i walić pięściami w moje plecy. Dopiero wymioty przerwały atak wściekłości i złości. Przy okazji porządnie ubrudziły moją kurtkę...

Dziewczyna mieszkała piętnaście minut drogi od mojego domu.
Drzwi były otwarte.
Położyłem ją na kanapę stojącą w salonie. Przykryłem kocem. Długie, posklejane rzęsy okalały amarantowe rumieńce. Podszedłem do drzwi.
- Caspi? - szepnęła cienkim głosem. Ściągnąłem dłoń z klamki. Uklęknąłem przy jej łóżku.  - Ja wiem, że ty nie zrobisz mi krzywdy. Nie boję się ciebie - poprowadziła palce po moim poliku.
Poczułem, jak twarde kolce przebijają się przez moją szorstką skórę docierając do serca.
Uświadomiłem sobie, że ma rację.
- Jesteś taki przystojny - spojrzała się na mnie niewinnie.
Musnąłem jej usta, przesunąłem językiem po jej zębach.
- Udajesz taką twardą, a mimo to, pozwalasz mi cię całować. Jesteś śmieszna, Shelley - odgarnąłem grzywkę z jej czoła.
- Odsuń się, bo śmierdzisz - odepchnęła mnie od siebie z grymasem małego dziecka.
- Nie wiem czy wiesz, ale to przez ciebie - połaskotałem ją. Zaczęła śmiać się i krzyczeć na przemian. - Cicho, bo jeszcze obudzisz matkę - zaśmiałem się.
- Podobasz mi się - przygryzła wargę.
- Trzymaj się, mała - pocałowałem ją w czoło.
- Nie zostawiaj mnie, proszę - splotła nasze palce ze sobą.
- Nie zostawię, nie potrafię - spojrzałem w jej tęczówki budzące mrowienie na całym ciele. Wszystkie moje twarde przekonania, silne poglądy i wyznaczone cele były jak stabilny mur. W jej spojrzeniu mur ten się kruszył, pustoszał. Jej dotyk był jak uwolnienie od bólu codzienności.
Zapach jej skóry...
Blada, delikatna cera...
Długie rzęsy przykrywające wiecznie zmęczone oczy...
Melodyjny śmiech...
Zasnęła.
Opuściłem jej dom. Wracając wypaliłem ostatniego papierosa. Niekontrolowane, sprzeczne myśli wzbijały się w powietrze. Jak prawdziwy tchórz, bałem się własnych wspomnień. Słyszałem cichy śmiech wiatru.
Balansowałem tak, między miłością, a nienawiścią...

***

Szła pewnym krokiem trzymając książkę pod ręką.
Cała Sydney.
Jej oczy były podkrążone. Zdradliwe, przetłuszczone kosmyki wysunęły się spod czapki pieszcząc skronie.
Pocałowałem ją w policzek.
- Ciężki dzień?
- Wyglądam aż tak źle? - zarumieniła się. - Trochę wczoraj przesadziłam z alkoholem - podrapała się po karku.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłaś nic głupiego - roztarłem kciukami sińce pod jej oczami.
- Nie - uśmiechnęła się wesoło. - Obudziłam się w salonie na kanapie.
Po chwili spoważniała, co nie spowodowało zgaśnięcia chochlików w jej oczach.
- Dziękuję - wtuliła się we mnie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mi ufasz. To wszystko co mi wczoraj napisałeś... - spięła w kreskę spierzchnięte wargi.
- Ufam ci, Sydney - przycisnąłem ją do siebie. - Zaufanie to podstawa związku.
Pierwszy raz, oficjalnie użyłem tego słowa. Na twarzy dziewczyny zajaśniał promienny uśmiech. Nieśmiało pocałowała mnie w usta.
- Chodź, chcę ci coś pokazać... - wyszeptałem gorliwie, po czym zabrałem ją do swojego mieszkania.

Do jednej z filiżanek nalała soku pomarańczowego. Usiadła na czarnej pufie wypełnionej mnóstwem styropianowych kuleczek.
- Kiedy przeprowadziłem się do babki, napisałem piosenkę - zdjąłem gitarę ze stojaka. Na trzeci próg nałożyłem kapodaster.
- Nie wiedziałam, że piszesz.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - jeden kącik ust machinalnie uniósł się do góry.
- To tym uśmiechem owijasz sobie dziewczyny wokół palca? - ściągnęła brwi obserwując mnie dociekliwie.
- Nie wszystkie, ale niektóre na to idą - złapałem za gryf patrząc na jej biały uśmiech oprawiony malinowymi, błyszczącymi wargami.
Płynne dźwięki gitary przerwały wibracje, które poczułem w przedniej kieszeni spodni.
Przeprosiłem Sydney.
Odszedłem na bok.
Widziałem, jak zniecierpliwiona macha kolanami na boki.
Kiedy skończyłem rozmowę, niepewnym krokiem podszedłem do dziewczyny. Ukucnąłem przed nią. Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Chyba wiem, kim jest kobieta z tamtego zdjęcia - złapałem jej dłonie. - Wykonałem kilka telefonów. Mieszka w Anglii, w Birmingham - w jej oczach zapłonęły iskry pełne nadziei. Możliwość skontaktowania się z nią, pomogłaby nam poznać odpowiedzi na tak wiele pytań...
- Sydney, wiem też, że chłopak ze zdjęcia wcale się nie nazywał Casper Thacher - zlustrowała mnie zatrwożonym spojrzeniem. - On nazywał się Zayn Malik... Mówi ci to coś?
_____________________________________________
Opóźniony.
Nudny.
Wiem.
Przepraszam najmocniej, ale nie miałam dostępu do internetu. Ostatni rozdział dodała moja przyjaciółka, czego nie mogła wczoraj zrobić ponownie, więc postanowiłam, że poczekam jeszcze jeden dzień, aż wrócę do domu.
Także rozdział jest dzisiaj. Średniej długości, ale mam nadzieję, że chociaż trochę zasługuje na okrągłą liczbę 10.
Z tej okazji chciałabym Wam bardzo podziękować, że byłyście ze mną przez 10 rozdziałów i mam nadzieję, że z takim samym zapałem będziecie oczekiwały następnych 10.
Jesteście niezastąpione, na prawdę! :)
Rozdział (szczególnie końcówka) może budzić kontrowersje. Nie zdziwię się. W końcu pomysł chyba trochę szokujący, co?
Zadawajcie przemyślane pytania, proszę. Na niektóre z nich odpowiedzi pewnie padły w poprzednich rozdziałach, więc tam ich szukajcie.
pytania tu: gg 33348455
Jesteście cudowne, Dziewczyny! Dziękuję, że pomagacie mi spełniać moje marzenia :) Jeżeli Wy również prowadzicie blogi z opowiadaniami, napiszcie w komentarzu linka, bo z ogromną chęcią je przeczytam i skomentuję (muszę się przyznać, że dotychczas tego nie robiłam z braku czasu).
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko. Wasza opinia jest dla mnie ogromnie ważna.
Może to nie jest książka, a zwykłe bzdury napisane przez szesnastolatkę, ale w te bzdury wkładam całe moje serce.
Pozdrawiam, Ameliaxoxo

ps. Wyobrażacie sobie Malika w blond włosach?

czwartek, 1 listopada 2012

9. Co masz wspólnego z moim ojcem?

http://www.youtube.com/watch?v=lDpnjE1LUvE

Słońce powoli obniżało się za horyzont. Jego intensywnie złocista postać oddawała niebo do dyspozycji nocy. Wokół niego rozcierały się ogniste barwy, pomarańcze, żółcie i czerwienie. W oddali rozciągały się płachty pól. Jaskrawy pejzaż topił się w jesiennym słońcu. Złociste promienie słoneczne kaskadą opadały na błękitne jezioro.
Siedziałam na zimnym piasku. Moje podeszwy mierzwiły łagodnie fale.
Zamknęłam oczy.
Idealne miejsce, żeby zasnąć i już się nie obudzić...

Weszłam do jednej z knajp należącej do uniwersyteckiego klubu wioślarskiego. Była urządzona w przyjemnym, marynarskim stylu. Zamówiłam czarną, mocną kawę.
Wyjęłam z torby telefon, żeby zagrać w jedną z gier platformowych i tym samym zabić czas.
Był kwadrans po osiemnastej.
Usłyszałam szuranie krzesła. Ostrożnie uniosłam wzrok znad komórki.
- Jak zwykle olśniewająca - westchnął zauroczony. W jego ustach ironia brzmiała zupełnie jak prawda.
I na odwrót.
Ciężko było rozróżnić, kiedy mówi poważnie.
- Jak mogłam być taką kretynką - zacisnęłam palce na krawędzi stolika.
- Też mnie to zastanawia - uśmiechnął się beztrosko.
Spojrzałam na niego z grymasem.
- Wiesz co? Jesteś bezczelny.
- Spotkałaś się ze mną tylko po to, żeby stwierdzić fakty?
Miałam ochotę huknąć z irytacji, ale resztki godności mnie z tego odwiodły. Na wszystko potrafił znaleźć odpowiedź. Nonszalanckim krokiem ruszył w stronę drzwi.
- Idziesz?
- Żartujesz? Zamówiłam kawę.
- To zostajesz czy idziesz?
Czyli jednak nie żartował.
Narzuciłam na siebie granatowy płaszcz, przewiesiłam torbę przez ramię i wyszłam z lokalu.
Dorównałam jego pospiesznemu kroku.
- Powiesz mi, do cholery, gdzie idziemy?
- Zobaczysz - pociągnął zaczerwienionym od zimna nosem.
- Chryste...
Zaprowadził mnie na pomost. Usiadł na jego brzegu, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Nie poczęstował mnie.
- Co? Boisz się usiąść obok mnie? - zadrwił.
Nad jego głową unosił się gęsty, siwy obłok.
- Dlaczego skrzywdziłeś Harrego?
- Skrzywdziłeś? - zaśmiał się pusto. - To duży chłopiec, poradzi sobie.
Milczeliśmy tak wpatrując się w atramentową wodę, w której jak w lustrze, odbijała się niezliczona ilość gwiazd. Blady księżyc rozpuszczał się w wypływających z jeziora warkoczach ciemnej wody.
- Kochasz go?
- Słucham?
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Odpowiem na każde twoje pytanie, ale w zamian ty odpowiesz na moje.
- Zgoda.
- Co masz wspólnego z moim ojcem?
Podniósł się. Czułam na skórze szyi jego oddech.
- Ta odpowiedź będzie cię kosztowała więcej starań - spojrzał się w moje przesycone strachem tęczówki. - Dużo więcej.
Przesunął linią boczną swojej dłoni wzdłuż mojej kości policzkowej.

Od poniedziałku trwały przesłuchania do sztuki napisanej przez pana Tulley - niespełnionego aktora światowej sławy. Scenariusz opowiadał o zakazanej miłości, co jak powtarzał w kółko na czwartkowej lekcji hiszpańskiego, miało dotrzeć do szerszej publiczności.
Jakim trafem ja - osoba kochająca teatr, ale od strony widowni - znalazłam się w części szkoły, w której bywałam jedynie podczas przedstawień kółka teatralnego?
Tulley powiedział, że wystąpienie w spektaklu, będzie ładnie wyglądało na rekomendacji na uczelnię.
Zanim przesłuchanie się rozpoczęło, nauczyciel niepotrzebnie wygłosił przez megafon przemowę do garstki uczniów siedzących na miejscach publiczności. Wśród nich była Haley - zapalona amatorka z wyolbrzymionym ego.
Każdy zabiegający o rolę w spektaklu, miał zaprezentować się na scenie. Wybrałam monolog głownej bohaterki, choć o tę rolę nawet nie zabiegałam. Byłam ostatnia w kolejce. Czekałam cierpliwie, aż około trzydziestu uczniów będących przede mną opuści aulę.
- Następny proszę.
Weszłam na scenę.
Stanęłam przodem do pustych, czerwonych siedzeń. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć ich od tej strony. Oślepiające światło raziło moje oczy.
- Proszę bardzo, moja droga - pociągnął palcami wzdłuż szorstkiej, siwej brody.
Odchrząknęłam.
- Chciałabym przedstawić monolog śmiertelniczki, w którym mówi o miłości do Aresa - wyjąkałam.
Oparł się na krześle, wyciągnął nogi, co chyba znaczyło, że mogę zaczynać.
Opuściłam powieki.
Wzięłam głęboki oddech.
Policzyłam do trzech.
- Jeśli masz - przełknęłam głośno ślinę, by mój głos stał się bardziej zdecydowany. - Jeśli masz w sobie choć odrobinę człowieczeństwa, wyzwól mnie od cierpienia...
- Dobrze, dziękuję - mruknął. - Obsadzone role będzie można zobaczyć na stronie internetowej naszej szkoły - zakomunikował.
- To wszystko? - moje przesłuchanie trwało krócej niż przeciętnie.
Tulley nic nie wtrącił od siebie, nie zagaił, nie dał żadnych wskazówek, jak to miał w zwyczaju robić.
- Tak  - odparł krótko.
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia - uśmiechnęłam się cierpko.
Beznamiętnym ruchem zabrałam z fotela swój plecak i ruszyłam w stronę wyjścia zostawiając nauczyciela na pastwę sterty formularzy i scenariuszy.
- I jak ci poszło? - zapytała Courtney, która czekała na mnie przed salą bite dwie godziny.
- Nawet nie dał mi dokończyć - westchnęłam.
Całe zaangażowanie jakie włożyłam w to, żeby wypaść jak najlepiej sprawiło, że liczyłam na nieco inną reakcję.
- Nie przejmuj się - przytuliła mnie do siebie. - Tulley to kretyn.
- Niby tak, ale jakieś pojęcie o teatrze ma.
- Dziewczyno, o karierze aktorskiej chyba nie marzysz, co nie? - usiłowała sprowadzić mnie na ziemię. - Słuchaj, jak chcesz to mogę go do ciebie przekonać. Mam swoje sposoby - poruszyła znacząco brwiami prezentując swój pokaźny biust.
- Jesteś walnięta, wiesz? - zaśmiałam się.
- Wiem - odparła krótko. - A teraz chodź do centrum. Powiesz mi, który komplet bielizny mam wybrać.
Położyłam ręce na biodrach lustrując ją badawczo.
 - Rodziców Caleba nie będzie w ten weekend - sprostowała. - Może wyglądasz inaczej, ale w środku jesteś zupełnie taka sama, jak moja stara Sydney. Rozluźnij się trochę. Żyje się tylko raz.
- Nigdy nie będę taka jak ty.
- Ale kochanie, nikt od ciebie tego nie wymaga. Na świecie nie ma osoby tak cierpliwej i zorganizowanej jak ty. Po prostu powinnaś się czasem zabawić i nie myśleć o żadnych konsekwencjach. Mężczyźni pożerają  cię wzrokiem, a ty nawet nie potrafisz tego wykorzystać. Z taką buźką. cały świat leży u twoich stóp. Otwórz się na innych - poklepała mnie po poliku. - A teraz spinaj pośladki i w drogę - nakazała.
Niezadowolona podniosłam się z ławki.
Jak miałam zauważyć innych facetów, skoro mój świat kręcił się teraz tylko wokół jednego?

Wczołgałam się na piętro. Zakupy z Courtney zawsze były męczące i jak zwykle nie skończyło się na jednym komplecie bielizny. Napiłam się czerwonej oranżady i włączyłam notebooka. Wygodnie usadowiłam się na łóżku.
Weszłam na stronę szkoły.
Wolno zjechałam kursorem w dół.
"Obsada spektaklu - Miłość Zakazana" - przeczytałam pod nosem.
Zeszłam jeszcze trochę niżej.
"Śmiertelniczka - Sydney Shelley
Ares - Casper Thacher..."
- Nie wierzę - zasłoniłam rozdziawione usta dłonią.
- Zaskoczona? - uniosłam głowę do góry. Sprawnie zamknęłam klapę notebooka. Zacisnęłam palce na pierzynie.
- Co tu robisz? - zapytałam przestraszona.
- Na przyszłość, zamykaj drzwi na klucz - założył ręce na klatkę piersiową uśmiechając się triumfalnie. - Cieszysz się? - mrugnął jednym okiem.
- Nawet nie było cię na przesłuchaniu.
- Powiedzmy, że Tulley zgodził się przesłuchać mnie poza programowo - podszedł do mojego łóżka. Oparł się o jego ramę. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
- Czego ode mnie chcesz?
- Niczego.
Podeszłam do niego. Wyrzeźbionymi dłońmi objął krągłość moich ramion. Obrócił mnie tak, żebym w tafli lustra mojej toaletki widziała nasze odbicie.
- Boisz się mnie? - wyszeptał żarliwie.
Nie odezwałam się.
- I słusznie - dodał głaszcząc moje ramiona - Chciałabyś może poćwiczyć ze mną rolę?
Odwrócił mnie przodem do siebie.
- Powiesz mi w końcu o co ci biega?
- Chcę poćwiczyć rolę.
Widziałam, jaką satysfakcję sprawia mu poniżanie mnie.
- Co wiesz o moim ojcu? - zignorowałam jego usilne starania wyprowadzenia mnie z równowagi.
- Shelley, wiesz jak wygląda akt drugi, scena trzecia? - zmienił temat. - Mój bohater najpierw delikatnie prowadzi palce po policzku swojej kochanki - słowa przekładał na czynności. - Następnie zakłada jej ciemne włosy za uszy. Później patrzy gorliwie w jej czekoladowe tęczówki i składa na ustach pocałunek - uśmiechnął się zawadiacko. Pocałował mnie subtelnie, delikatnie. Pieścił moje wargi w szybki rytm bicia naszych serc. Otworzył usta szerzej i wsunął język penetrując nim sekretne zakamarki moich ust, a następnie wycofał go lekko i przygryzł koniuszek mojego języka.
Moje piersi rozpłaszczyły się na jego torsie. Włożyłam zimne dłonie pod jego koszulkę. Jego skóra była gorąca. Wodziłam palcami po jego zniszczonej, pomarszczonej skórze. Opuszki moich palców drżały dotykając blizn pod sutkami.
Wtedy odsunął się ode mnie, przełknął nerwowo ślinę. Patrzyłam w jego oczy. Starałam się znaleźć podobieństwo między nim, a tym ośmioletnim chłopcem u boku mojego ojca. Zmieniło się w nim wszystko, z wyjątkiem śniadej karnacji, kształtu twarzy i uroczego, zawadiackiego uśmiechu.
Nie zdziwiłabym się, gdyby zmienił również tożsamość.
Złapał szlufki moich ciasnych dżinsów.
- Nie zapominaj Shelley, że Ares na końcu zabija swoją ukochaną.
- Zabija ją z miłości.
- Zabija ją z żądzy władzy i zemsty - zacisnął swoje dłonie na moich barkach. - Do jutra Shelley. - puścił mi oko i zniknął w ciemnej otchłani korytarza.

                                                                                                                          
Będą komentarze, będzie rozdział w sobotę (o ile mój zabójczy zasięg u mojego taty mi na to pozwoli)
Już mam napisany, także mogę wstawić w każdej chwili, ale poczekam :)
Wybaczcie, że nie odpisuję na prywatne wiadomości, ale gadu gadu mi szwankuje.
gg : 33348455

Piszcie! Odczytam wszytko jak wrócę do domu :)

ps. Staram się jak mogę, żeby Wam za bardzo nie namieszać w głowach, ale jeśli moje starania są do niczego, to przepraszam i zachęcam do ponownego przeczytania poprzednich rozdziałów.
+ Chcę jeszcze tylko dodać, że w tym rozdziale znajduje się kluczowe zdanie do bliższego poznania "Czarnego Charakteru" :))