sobota, 27 października 2012

8. Panie Thacher, pan to same kłopoty

http://www.youtube.com/watch?v=OJkqkWIpFAI

Moje uszy drażnił szelest ugniatanej pod stopami ściółki leśnej. Wokół rozbrzmiewało głośne pohukiwanie tamtejszych pierzastych mieszkańców - sów.
Harry szedł zdecydowanym krokiem.
Księżyc wydawał się nabrać szkarłatnego koloru. Popielate, smoliste chmury kłębiły się wokół niego.
- Chodź szybciej - ponaglał mnie chłopak.
Liście nabijały się na moje obcasy. Po zmroku wszystko stawało się nad wyraz podejrzane. Moje zmysły się wyostrzyły i nawet zwykły trzask gałęzi był o wiele bardziej przerażający niż za dnia.
- To tutaj - wymruczał pod nosem.
Wyszliśmy z gąszczu drzew. Moim oczom ukazała się drewniana chata. Zupełnie taka, jak w bajce o Jasiu i Małgosi. Od zewnątrz była zaniedbana. W kątach zadomowiły się pająki, których sieci przepełnione okrągłymi kroplami rosy, widziałam nawet po ciemku.
Weszłam po skrzypiących, drewnianych schodach na ganek.
Harry otworzył przede mną drzwi.
Zapalił knoty lamp naftowych porozstawianych na stabilnych podkładkach na całym parterze.
Ogień oświetlił piętro.
Trzymając w dłoni świecę, zaprowadził mnie do jednego z pokoi.
Po jego prawej stronie stał kominek w przytulnej, kamiennej oprawie. Tuż nad nim, wisiał obraz o bardzo adekwatnej nazwie "Chaos". Przed kominkiem, na drewnianych nóżkach, stała antyczna sofa w kolorze oliwkowym. Była przykryta wełnianym kocem. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze ogromny zegar, stolik i zniszczone bujane krzesło.
Usiadłam na kanapę głaszcząc jej chropowaty materiał w kwiaty. Harry włożył drewno do kominka i rozpalił ogień.
Usiadł obok mnie. Jego ręce spoczywały na kolanach. Kątem oka widziałam jego niespokojny ruch przepony.
Jego brzuch się podnosił.
I zapadał.
Wskazówki zegara naszły na siebie wybijając północ.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko - odparłam spoglądając na niego z ukosa.
Zaśmiał się histerycznie.
- Wiem niewiele więcej od ciebie, Sydney - beznamiętnym wzrokiem patrzył przed siebie.
- Mam tyle pytań, że nawet nie wiem od czego zacząć - powiedziałam z nieukrywaną kpiną.
Wzruszył ramionami.
- Gdzie my właściwie jesteśmy, co? - przez zasłonę rzęs widziałam jego gęste, pojedyncze łzy.
Srebrzyste krople odbijały się na jego różanych rumieńcach.
- W tym momencie na prawdę to najbardziej cię zastanawia?
- Nie - warknęłam. Jego chrypliwy tembr głosu powoli wyprowadzał mnie z równowagi.
- Nikt tu nie mieszka, spokojnie. Znalazłem tę chatę kiedy błądziłem w okolicy. Pomogłem odzyskać jej dawny wygląd. Odnowiłem tapicerkę kanapy, posprzątałem, kilka niewielkich prac remontowych, drobiazg.
- Co wiesz o Casprze? - zapytałam gorączkowo.
Spojrzał się na mnie tak, jakby chciał się upewnić czy na pewno chcę znać odpowiedź na to pytanie. Delikatnie skinęłam głową.
- Poznałem go w Anglii. Kiedy skończyłem piętnaście lat, wpakowałem się w niezłe gówno. Pilnie potrzebowałem towaru, a Casper był jedynym dilerem w okolicach wiochy, w której się urodziłem. Zaciągnąłem u niego pożyczkę. - wziął głęboki, astmatyczny wdech. - Moją prawną opiekunką była ciotka Libby, która zmarła na białaczkę. Zostałem bez domu, bez rodziny i bez pieniędzy. Sąd wysłał mnie do babki, która mieszka w Colorado. Przez dwa lata, pracownik opieki społecznej przychodził prawie codziennie. Kiedy dał nam już spokój, babka zapłaciła mi, żebym się od niej wyprowadził - widziałam jak powstrzymuje falę gorzkich łez. - Wtedy pojawił się Casper. Zażądał pieniędzy. Nie miałem ich. Powiedział, że w zamian mogę coś dla niego zrobić. Kazał mi z tobą pisać. Robić wszystko, żebyś się we mnie zakochała.
- Zakochałam się... - wyszeptałam czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.
- Sydney, tak bardzo cię przepraszam - złapał moją dłoń. - Tamtego wieczoru, nie spotkaliśmy się przypadkiem. Wiedziałem, że tam będziesz - patrzył w moje niebieskie tęczówki.
- Okłamałeś mnie.
- Jesteś dla mnie najważniejsza, rozumiesz? - potrząsnął moimi ramionami.
- Czego on ode mnie chce?
- Wydaje mi się, że on zna twojego ojca.
- Co? - wyszeptałam głucho. Po policzkach spływały słone krople wody.
- Przysięgam, że nie pozwolę mu ciebie zranić, rozumiesz? - ujął w swoje męskie, silne dłonie moją twarz.
Wstałam. Usiadłam na parapecie. Odsłoniłam ciężką zasłonę. Uniosłam podbródek do góry. Napawałam się widokiem księżyca.
Chłopak podszedł do mnie. Potarł kciukiem moje lepkie usta.
- Boisz się?
- Nie - wyszeptałam spinając wargi w równą kreskę. - Musimy go powstrzymać.
- Jak chcesz go powstrzymać, skoro nawet nie wiesz, jakie ma zamiary?
Niemal niezauważanie wzruszyłam ramionami.
- Dowiem się - przygryzłam wargę.
Jego oczy, pod opieką gęstych brwi, w świetle księżyca zmieniły barwę na jaśniejszą. Można było w nich zobaczyć gwieździste niebo.
- Na prawdę myślisz, że ci na to pozwolę?
- Na prawdę myślisz, że mnie to obchodzi?
Wiatr, który wpuściłam, zaczął poruszać do tańca moje niesforne włosy.
- Sydney - złapał mnie za nadgarstek.
- A gdyby mnie tam nie było? Gdyby nie było tych wszystkich ludzi? - zrobiłam pauzę. - Zabiłby cię.
- Nie możesz ryzykować. Skoro jest zdolny do pobicia, przemytu narkotyków, to może być zdolny też do morderstwa.
Nikt jeszcze nigdy nie patrzył na mnie tak, jak on.
Jego spojrzenie było tak zmartwione.
Dotyk tak troskliwy i serdeczny.
Wtuliłam się w niego. Zaciągałam się zapachem jego miętowego szamponu pomieszanego z dymem papierosowym. Jego ciężki oddech roznosił się echem po pokoju.

- Co może mieć wspólnego mój ojciec z Casprem? - pokręciłam głową z dezaprobatą.
Spojrzałam się na puste ramki porozstawiane na kominku. Wzięłam do ręki jedną z nich. - Jezu... - upuściłam ją na ziemię.
- To niemożliwe - przeczesałam palcami włosy. - Musimy wracać - oznajmiłam.
- O co chodzi?
- Odwieź mnie do domu, natychmiast. Proszę.
Nie ociągając się, wybiegliśmy z chatki.
Harry poprowadził mnie przez ciemny las.
Strach zaczął przejmować kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.

Wbiegłam do pokoju. Rzuciłam wszystko na łóżko. Na górnym regale, tuż nad domową biblioteczką, trzymałam ozdobne kartony z pamiątkami.
Wysypałam całą ich zawartość na podłogę.
Szukałam metalowego, okrągłego pojemnika po biszkoptach.
Znalazłam.
Uniosłam wieczko.
Listy, pamiątki, bilety i zdjęcia.
Dokładnie wiedziałam, co gdzie było schowane.
W jednej z kopert z 2002 trzymałam zdjęcia z wakacji i jesienne, ususzone liście.
Jedno ze zdjęć dała mi matka nie mogąc wytrzymać moich nalegań, żebyśmy odwiedziły tatę.
Był na nim on, jakaś młoda kobieta i chłopiec.
Mama powtarzała, że ma nową rodzinę, że już nas nie kocha i że mam o nim zapomnieć.
Pamiętam dokładnie każde jej słowo do cna wykończone nienawiścią, kiedy mówiła o moim ojcu.
Zaklęłam siarczyście.
To był on.
Na zdjęciu stał Casper. Był młodszy, niższy, nie miał dwóch zębów, miał inny kolor włosów a nawet oczu.
Ale to był on.
Identyczne rysy twarzy, nos, uszy, kształt oczu.
Tak, to musiał być Casper.
Stał po prawej stronie. Mój ojciec obejmował go ramieniem.
Zacisnęłam palce w pięści. Z wielką chęcią włożyłabym je do buzi, żeby tylko dać upust emocjom.
Zrobiłabym wszystko, żeby tylko obudzić się z tego chorego snu...

***

- Panie Thacher? - od spawania oderwał mnie dźwięk głosu przełożonego. Niechętnie oderwałem się od roboty.
- Tak? - zapytałem.
- Ktoś do pana - rzekł trzymając przy sobie czarny segregator.
- W tej chwili jestem zajęty.
- Mówi, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Usłyszałem szczęknięcie zamka, a następnie skrzypnięcie zawiasów.
Przez stalowe drzwi weszła dziewczyna odziana po sam czubek głowy w czerń.
- Zawrzyjmy umowę - powiedziała na wstępie. - Nie chcę, żebyśmy wchodzili sobie w drogę - nonszalancko odgarnęła włosy z czoła.
- Nie wiem o czym mówisz - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Kawa o siedemnastej? - potarła rękoma ozdobionymi w przeróżne pierścionki z drogocennymi kamieniami.
- Prosisz się o kłopoty, panienko - zadarłem głowę do góry.
- Panie Thacher, pan to same kłopoty - poprawiła skórzane rękawiczki, po czym poklepała mnie po poliku.
Wyszła z gracją wyrzucając biodra na boki. Zostawiła po sobie jedynie aromatyczny zapach cynamonowych perfum.
________________________________________________
Dotrzymałam obietnicy :)
Chyba nie muszę pisać, kim jest "Pan Thacher"?
Może nie jest najlepszy, chaotyczny, ale nie mogłam zebrać myśli, więc wyszło jak wyszło. Wybaczcie.
W każdym razie, proszę Was o to, co zawsze.
Żadnych nowości.
KOMENTARZE!!! :))
Jesteście debeściary, Dziewczyny!
Każdy komentarz, każda wiadomość... Aż chce się pisać!
Pozdrawiam, Ameliaxoxo
Wszystkie pytania, prośby itp. kierujemy tutaj: gg - 33348455
+ Pamiętajcie, że to właśnie komentarze są kluczem do następnych rozdziałów :PP

ps. Nie myślcie, że na wszystkie pytania zaraz dostaniecie odpowiedzi. Tajemnice są piękne, jednak staram się nie przesadzać...

czwartek, 25 października 2012

7. To jest dopiero początek.


http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&NR=1&v=YKcRgwcg75o

Wcisnęłam się w czarną, krótką sukienkę. Dobrałam do niej dopasowaną ramoneskę. Na stopy gładko wsunęłam jedną z tysiąca par obcasów mojej matki. Ubrałam biżuterię, którą dwa lata temu dostałam na imieniny od Courtney. Wcześniej nie miałam okazji jej nosić.
Nałożyłam na rzęsy grubą warstwę maskary. Po powiekach sprawnie pociągnęłam dwie, grafitowe kreski. Usta pomalowałam karminową szminką.
Włosy pozostawiłam w naturalnym nieładzie. Nawet nie było widać, że ścięła je niedoświadczona licealistka.
Kasztanowa farba, którą rano nałożyłam na włosy, teraz, w pokojowym świetle nabrała koloru ciemnego piwa.
Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam inaczej. W pozytywnym znaczeniu tego słowa...
Chyba.
Za kwadrans miałam stawić się przed kawiarnią. Kurczowo trzymając się poręczy, zeszłam w nienaturalnie wysokich szpilkach do kuchni.
Wypiłam jeszcze ze dwa kieliszki wódki, żeby przyjemnie się wstawić. Alkohol mnie ośmielał. Właśnie na tym fundamencie budowałam swój nowy wizerunek.
Zanim chwyciłam za klamkę, ściągnęłam za pupę sukienkę, która coraz odważniej podwijała się do góry.

Czekałam przed lokalem.
Punktualnie.
Nie miałam w zwyczaju się spóźniać.
Przynajmniej stara Sydney nie miała. Ta nowa była nieobliczalna.
Przestępowałam z nogi na nogę, kiedy usłyszałam groźny warkot silnika.
Odwróciłam się.
Przez moje ciało przeszły dreszcze.
Casper siedział na motocyklu trzymając w ręce kask. Miał na sobie szarą koszulkę wyciętą w serek i czarną, ciężką skórę.
Moje źrenice znacznie się rozszerzyły. Podniecona, oblizałam pomalowane wargi.
- Dobrze wyglądasz - uśmiechnął się przymrużając oczy. W jego spojrzeniu dostrzegłam roześmiane ogniki.
- Dzięki - kąciki moich ust machinalnie powędrowały do góry.
Z komplementami było u mnie na bakier, więc poprzestałam na lustrowaniu chłopaka maślanym spojrzeniem.
- Łap - rzucił mi kask.
Niepewnie włożyłam go na głowę. Usiadłam za chłopakiem. Objęłam go w biodrach.
Całkiem przyjemne uczucie.
Nie puszczając gazu, powoli puścił sprzęgło.
Ruszył.
Dawał mi takie dziwne poczucie bezpieczeństwa...

- Podobało się? - zapytał, kiedy dotarliśmy na miejsce.
- Całkiem OK - odparłam krótko. Chwilę później przypomniałam sobie o mojej nowej tożsamości. Musiałam w jakiś sposób odbić się od szarej osobowości Sydney, więc dodałam jeszcze:
- Nic specjalnego - spojrzałam się na motocykl z udawanym zniesmaczeniem.
- Idziemy? - złapał moją dłoń.
- Mhm - wymamrotałam.
Weszliśmy na teren wesołego miasteczka. Specjalnie na potrzeby festynu, który został zorganizowany w podzięce za regularne dostarczanie funduszy na rzecz wolontariatu miasta, rada przygotowała różne atrakcje.
Sprowadzono karuzele, stoiska z zabawami i trampoliny. Na placu stało również średniej wielkości koło młyńskie, które uruchamiano jedynie w trakcie ważnych, okolicznych wydarzeń.
O dwudziestej drugiej miał rozpocząć się występ piosenkarki country, która po znajomości, zgodziła się zaśpiewać za darmo.
Z tyłu znajdowały się dwa baraki. W jednym z nich koczowała pomoc medyczna, a drugi był zajęty przez straż pożarną, która pokazywała dzieciakom wóz i sprzęt strażacki.
Mieszkańcy wschodniej części Essex i zachodniej Hudson odwalili kawał na prawdę dobrej roboty.
Casper splótł swoje palce z moimi. Wskazał ruchem głowy na diabelskie koło przyozdobione prawdopodobnie milionem maleńkich, choinkowych lampek.
Wyglądało to na prawdę magicznie.
Staliśmy w kolejce.
Cały czas czułam na sobie męskie spojrzenia. Widziałam, jak wszyscy wręcz pożerają mnie wzrokiem. Nie podobało mi się to całe bycie w centrum zainteresowania i tak po prawdzie, to nawet nie wiedziałam, czemu dziewczyny o to zawsze zabiegały.
Kiedy podjechał nasz wagon, Casper wcisnął pieniądze w łapę łysego, barczystego mężczyzny.
Mierzył mnie zadowolonym wzrokiem.
Był tak obleśny. Z ogromną chęcią wydłubałabym mu te wstrętne oczyska, gdyby nie blondyn, który pociągnął mnie za sobą do wagonu.
- Nie masz lęku wysokości, prawda? - uśmiechnął się.
- Nie, nie mam - spojrzałam się w jego źrenice. Płoszyły one nawet moje nowe wcielenie.
- Dlaczego się mnie nie boisz?
"Dziwne pytanie" - pomyślałam.
- Nie dałeś mi do tego powodów.
- Co się stało z tym chłopakiem?
- Chłopakiem?
- Widziałem ciebie z tym brunetem.
Potarłam palcami o mój zaczerwieniony, zmarznięty nos.
- Lubisz go?
- Nie - powiedziałam bez namysłu.
- Kłamiesz.
- Nie okłamałabym ciebie - z całej siły ścisnęłam metalową poręcz.
Zaśmiał się.
- Nie okłamujesz mnie - spojrzał się na widok rozciągający się przed naszymi oczami. Światła i kolorowe stragany tworzące piękną, barwną mozaikę. - Okłamujesz samą siebie.
- Jak to możliwe, że znasz mnie lepiej ode mnie?
Wzruszył ramionami.
- Nie jesteś taka. Nie jesteś taka, jak te zmanierowane panienki z liceum, więc czemu z siebie taką zrobiłaś?
- Potrzebuję zmian, a jednocześnie mam ich dość - zaśmiałam się ironicznie. - Szukam czegoś, dzięki czemu będę mogła się jakoś ustatkować. Dzięki czemu ustabilizuje moje uczucia, emocje, dręczące mnie wspomnienia. Pomyślałam, że może nowy wizerunek mi w tym pomoże...
- To takie pretensjonalne, a jednocześnie odważne.
- Odważne?
- Jesteś odważniejsza niż ci się wydaje, Shelley. Problem w tym, że ludzie nie chcą, żebyś spełniała ich oczekiwania. Chcą, żebyś była sobą.
- Jesteś inny. Inni niż oni - spojrzałam się na tych maluczkich. Tam, na dole.
- Nie znasz mnie - powiedział drwiąco.
- Ty też mnie nie znasz, ale mimo to, oceniasz.
Objął palcami mój nadgarstek. Przyciągnął do siebie.
Patrzył na mnie z pasją, pożądaniem. Pragnęłam go pocałować. Móc dotknąć ustami jego szorstkich, nieogolonych policzków.
Coraz mocniej ściskał moją dłoń.
Czułam jak moje palce drętwieją z niedokrwienia. Straciłam czucie. Iskry w jego oczach zblakły.
Rosło we mnie przerażenie. Zrobiło mi się słabo.
Wyglądał tak, jakby czerpał satysfakcje z zadawanego mi bólu.
Czuł moje tętno.
Zbliżaliśmy się ku ziemi. Łysy facet miał już otworzyć furtkę wagonu, ale nagle na platformę dostał się Harry.
Znikąd.
Drzwiczki się zatrzasnęły.
Odepchnął ode mnie Caspra. Zaczął się z nim szarpać. Ten obalił bruneta na ziemię i zadawał pięściami ciosy po całym ciele.
Harry próbował się bronić, ale blondyn był od niego silniejszy.
Z jego ust zaczął wypływać strumień bordowej krwi.
Krzyczałam, darłam się. Nie miałam siły. Nikt nie umiał przyspieszyć tego cholerstwa. Zrobić czegokolwiek.
Wagon zaczął się bujać. Słychać było skrzypienie śrub.
Casper warczał agresywnie uderzając coraz mocniej.
Widziałam jedynie strzępy akcji poprzez przymrużone oczy. Nie mogłam powstrzymać coraz silniejszego odruchu wymiotnego. Zapach metalu przyprawiał mnie o zawroty głowy.
Nieświadomość z każdą chwilą rosła w siłę.

- Nie wierzę, że uciekł - powiedziałam do siebie krztusząc się goryczą. Do czoła przykładałam jałowy kompres. Podczas upadku zahaczyłam o szpic poręczy. Skaleczenie było niewielkie. Mój stan psychiczny - tysiąc razy gorszy.
Harrym opiekowała się pomoc medyczna.
Było po dwudziestej pierwszej.
Nie przestawałam wymiotować.
Brunetowi zaopatrzyli ranę na szyi. Musieli założyć kilka szwów. Miał rozciętą wargę i mnóstwo siniaków na ciele.
Ta cała pomoc medyczna, z bożej łaski, powiedziała, że chłopak czuje się dobrze i że nie muszą go przetrzymywać.
Wyszedł z gabinetu.
Narzucił na siebie kurtkę, która wisiała na wieszaku w poczekalni i udał się w stronę wyjścia.
Nawet na mnie nie spojrzał, chociaż doskonale wiedział, że na niego czekałam.
- Harry - powiedziałam biegnąc za nim truchtem. - Harry - powtórzyłam. Nie zareagował. - Harry, do cholery jasnej! Zatrzymaj się! - wydarłam się.
Odwrócił się. Jego mina była zacięta. Plunął na chodnik.
Podeszłam. Ujęłam w dłonie jego twarz, a następnie uderzyłam go z otwartej ręki.
- Czemu to zrobiłeś?!
- Powiedz mi. Dlaczego. Do Cholery Jasnej. Poszłaś. Tam. Z NIM?!
- Jesteś kretynem, wiesz? - zacisnęłam palce na jego płaszczu.
Nasze twarze dzieliły milimetry. Czułam jego szybki oddech na swojej skórze.
Pocałował mnie. Oplótł mój zimny kark swoimi rozpalonymi dłońmi. Z coraz większym zaangażowaniem muskał moje usta. Czułam jego wilgotne, miękkie wargi. Jego dłonie błądziły po moim ciele. Zrzuciłam z siebie kurtkę. Wycałował dokładnie zgłębienie mojego obojczyka. Złapał mnie za pośladki. Oplotłam nogi wokół jego bioder. Trzymając mnie, oparł się o stojącą przy chodniku brzozę.
Włożyłam dłonie pod jego koszulkę. Wodziłam palcami po wyrzeźbionych mięśniach jego brzucha. Wplótł palce w moje włosy.
Odstawił mnie na ziemię.
- Nienawidzę kiedy to robisz - wysapałam nie odrywając spragnionych warg od szyi chłopaka.
Całował mnie tak namiętnie, tak gorąco.
- Robię co?
- Tak nagle sprawiasz, że cały świat przestaje mieć najmniejsze nawet znaczenie.
Harry cały drżał.
- Przepraszam, Sydney - wyszeptał gorliwie.
- Jak mam ci zaufać?
- Wyjaśnię ci wszystko, ale daj mi szansę.
Musnęłam jego usta.
Założył kosmyk moich włosów za ucho.
- Co im powiedziałeś?
- Że to wszystko przypadek. Nie chciałem, żeby wzywali policję.
- To był przypadek?
- Nie - wykrztusił.
- To się nie powtórzy. Już po wszystkim- zmusiłam swoje mięśnie twarzy do uśmiechu.
- Sydney, to dopiero początek - odrzekł przez zaciśnięte gardło.
________________________________________
gg: 33348455
Komentujcie, to w sobotę dodam następny rozdział ;)
I proszę, dodawajcie mojego bloga do obserwowanych, jeżeli macie taką możliwość. Proszę również o komentarze. Nie mam zamiaru Was w żaden sposób szantażować, bo nowy rozdział prędzej czy później dodam, ale mam nadzieję, że prośba wystarczy i docenicie mój wysiłek pisząc niedługi komentarz.
Pozdrawiam i do następnego, Ameliaxoxo

sobota, 20 października 2012

6. Kim ty jesteś, Shelley?


http://www.youtube.com/watch?v=50XiNiVOTko

- Przepraszam - powtarzałam monotonnie starając się przedrzeć przez ruchliwy i gwarny korytarz. Chciałam dotrzeć do szafki.
Cudem nie zostałam stratowana.
Kiedy wpychałam jeden z podręczników na półkę, wszystkie notatki spadły na ziemię.
- Słaby dzień? - usłyszałam szorstki głos Caspera.
- Można tak powiedzieć - uklękłam.
Zaczęłam zbierać kartki z segregatora i pojedyncze rysunki z brudnopisu.
Ukucnął.
- To twoje?
- Tak jakby - wydusiłam z siebie. Nie lubiłam, kiedy ktoś grzebał w moich rysunkach. To zawsze wprawiało mnie w zakłopotanie.
- Są dobre... Zwłaszcza ten - wskazał palcem na szkic portretu mężczyzny po pięćdziesiątce.
- To mój ulubiony - zareagowałam uśmiechem.
- Kto to?
- Mój tata.
- Kończysz teraz? - szybko zmienił temat. Nie umknęło to mojej uwadze.
Pokiwałam głową.
- Chodź, podwiozę cię - wyciągnął kluczyki z tylnej kieszeni dzinsów.
- Dzięki - założyłam na ramię torbę w kolorze zgniłej zieleni.
Na szkolnym parkingu stał jego samochód. Mercedes, kabriolet z osiemdziesiątego. W świetnym stanie.
- Poznaj Francesce - przejechał dłonią po krwistoczerwonej karoserii.
Zawsze marzyłam o takim autku. Musiałam jednak zadowolić się możliwością poruszania się po mieście rowerem.
- Jakie miałeś oceny w poprzedniej szkole? - zapytałam.
- Nie wiem. Raczej mnie to nie interesowało - zakrył dłonią usta. Ziewnął.
Niebo było zachmurzone. Wiatr w minimalnym stopniu przekazywał czyste, nieskażone powietrze.
Zostawialiśmy za sobą soczysty zachód słońca.
Błękitne źrenice przykryłam długimi, falistymi rzęsami. Wzięłam głęboki wdech.
Chłopak włożył kasetę do odtwarzacza.
- O Boże, uwielbam ten kawałek.
- Kim ty jesteś, Shelley?
- Słucham?
- Dziewczyna, która spędza w szkole popołudnia. Nie wstydzi się pokazywać z pobrudzoną bluzką. Rysuje jak mało kto, nie widzi świata poza szkołą i książkami, a na dodatek słucha świetnej muzyki. Myślałem, że tacy ludzie zostali już dawno pogrzebani.
Po mojej twarzy zaczął błądzić promienny uśmiech. W pełni naturalny, rzecz jasna. Spowodowany wyraźnym połechtaniem poczucia własnej wartości.
- Aż tak łatwo da się mnie rozszyfrować? - uniosłam dociekliwie jedną brew.
Wzruszył ramionami.
- Znam się na ludziach - mruknął. - Gdzie cię podwieźć?
- Kafejka na Bareilles street - zrobiłam efektowną pauzę. - Jutro wieczorem ma być festyn w Hudson - powiedziałam niepewnie.
- Tak, wiem - wjechał na podjazd.
- Może chciałbyś się przejść razem ze mną? Będą ludzie ze szkoły. To chyba dobry sposób, żeby się trochę zintegrować.
Miałam nadzieję, że złapie haczyk.
- W sumie, czemu nie - uśmiechnął się cierpko.
- Może spotkamy się tu o osiemnastej? - podsunęłam pomysł.
- Może być.
- W takim razie, do jutra - złapałam torbę i wyszłam z samochodu.
- Shelley, poczekaj! - zatrzymał mnie. - Weź to - podał mi kasetę.
- Eee... Dzięki - podrapałam się po szyi.
- Do jutra - uniósł nonszalancko jeden kącik ust do góry i odjechał.
Weszłam do środka.
Zamówiłam kawę i ciastko. Usiadłam przy tym samym stoliku, co zawsze. Powinna na nim leżeć karteczka "Zarezerwowane dla Sydney Shelley".
Wyłożyłam laptopa, podręczniki i zaczęłam odrabiać dodatkową pracę z chemii.
To zawsze pomagało mi się zrelaksować.

***

Prowadziłem wojnę z własnymi myślami, aż w końcu, zalogowałem się na pocztę.

"Sydney,
spotkajmy się."

Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.

"Bądź w kawiarni na Bareilles.
Nieważne za ile.
Będę czekała."

Tylko tak mogłem z nią porozmawiać. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała. Nie odsłuchiwała wiadomości.
Potrzebowałem świadomości, że nic jej nie grozi. Musiałem usłyszeć jej spokojny, cichy głos. Poczuć jej bijące serce przy swojej klatce piersiowej.
Musiałem się ujawnić.
Spojrzeć jej w oczy.
Jako ja, nie Silvery.

Wszedłem do lokalu. Siedziała przy oknie trzymając nos w książce. W ten sposób uciekała od problemów. Zamykała się w swoim własnym świecie.
- Sydney? - zdobyłem się na odwagę, by cokolwiek z siebie wydobyć.
Poczułem subtelny zapach jej perfum.
- Harry? Nie powinno cię tu być - odparła wyraźnie spłoszona. Na jej twarzy pojawił się rumieniec w odcieniu piwonii.
Spojrzałem się na nią wymownie.
Wstała. Podeszła do mnie. Jej grdyka gwałtownie się poruszyła.
- Nazwałeś mnie po imieniu. To ty... - zacisnęła palce na rękawie mojej kurtki.
- Przepraszam - powiedziałem półgłosem.
Położyła dłonie na moich ramionach.
- Nie wierzę.
Poczułem ucisk w żołądku.
- Byłeś jedyną bezpieczną rzeczą w moim życiu. Byłeś jedyną osobą, której potrafiłam zaufać - szeptała. - Potrzebuję bezpieczeństwa. Mam dość zmian.
- Wybacz - moje płuca rozszerzyły się nabierając maksymalną ilość powietrza.
- Od kiedy wiesz, że jestem Bluerose?
- Nie potrafię tak zwyczajnie...
- Od. Kiedy. Wiesz. - powtórzyła stanowczo.
- Od naszego pierwszego spotkania - spiąłem wargi w równą kreskę.
Spoliczkowała mnie.
Dotknąłem jej dłoni. Przez zaszklone oczy widziałem zarys jej postaci.
Wyrwała się.
Uciekła.

***

Weszłam pod prysznic. Chciałam z siebie spłukać to okropne poczucie winy, którym się wręcz dusiłam.
Byłam tak naiwna.
I te durne łzy na policzkach.
Zbyt łatwo mi to przychodziło. To całe zakochiwanie się. Nie, to nie powinno tak wyglądać.
Wyszłam z kabiny prysznicowej. Naga.
W tafli lustra widziałam teraz wypłakane, zaczerwienione oczy.
Wyjęłam z wiklinowego koszyczka nożyce. Bez najmniejszego zawahania ucięłam kosmyk włosów. Zrobiłam to samo z następnymi. Wszystkie bezpośrednio opadały na kafle.
Moje długie włosy sięgające pośladków, skróciłam niewiele za ramiona. Ścięłam też grzywkę, która teraz łagodnie opadała na wyregulowane brwi.
Wysuszyłam je. Spięłam w niechlujną kitkę.
Założyłam szlafrok i ciepłe skarpety. Zaparzyłam czarną kawę, która swoim głębokim aromatem delikatnie drażniła moje nozdrza.
Zamknęłam się w pokoju.
Osunęłam na ziemię po hebanowych drzwiach. Wyjęłam z kieszeni paczkę złotych Bensonów.
Podłożyłam ogień pod tytoń.
Zaciągnęłam się zachłannie.
Zupełnie tak, jakby na tym miał się zakończyć świat.
W sumie... MÓGŁBY.
_______________________________________________
Może trochę pospieszyłam się z dodaniem nowego... no ale nic.
No to już wiemy, kim jest Silvery123 ;)
Powstaje coraz więcej odpowiedzi i coraz więcej pytań.
Tylko żebyście się nie pogubiły.
Przybliżę Wam nieco przeszłość Sydney, ale to w następnych rozdziałach.
Dziękuję za ostatnie komentarze, jesteście po prostu NIEZASTĄPIONE.
Dziewczyny, wymiatacie!
Trzymać tak dalej. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Pozdrawiam, Ameliaxoxo

ps. Przepraszam, że czasem nie odpisuję na Wasze prywatne wiadomości. Postaram się to nadrobić. Piszcie!
gg: 33348455

wtorek, 16 października 2012

5. Zabawne, ile nienawiści mieści się w takim bladym, chłopięcym ciałku.


http://www.youtube.com/watch?v=bcVEGRad9UM

- Teraz wyznacz dziedzinę funkcji - tłumaczyłam brunetowi krok po kroku co ma robić. Starałam się to zrobić jak najlepiej. Harry miał zdawać niedługo poprawkę z matmy, a jak na razie szło mu (delikatnie mówiąc) beznadziejnie.
Gapił się na mnie i głupio uśmiechał.
- Harry, do cholery, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Słucham, jasne że słucham - oprzytomniał.
- W takim razie, co przed chwilą powiedziałam?
- Tak Harry, chętnie pójdę z tobą na kolację.
Zaśmiałam się.
- Tak Harry, chętnie trzepnę cię w tyłek jak nie zaczniesz słuchać.
- Jak chcesz, mogę się nawet wypiąć - poruszył brwiami.
- Dureń - szturchnęłam go łokciem.
- Nic nie poradzę. Matematyka to abstrakcja. Tutaj nic nie trzyma się kupy.
- A więc, jak chcesz zdać egzamin?
- Wyjdźmy gdzieś razem - zamknął podręcznik.
- Nie. Mieliśmy się uczyć - westchnęłam ciężko. Jak coś zaczynałam, to zawsze starałam się to zrobić do końca.
- Umiesz ten materiał. Chodź, zabiorę cię gdzieś.
- Nie chodzi o mnie. Nie ja mam zdawać poprawkę.
- Jest już późno. Mój mózg nie pracuje tak, jak powinien.
- Tym bardziej nie powinniśmy nigdzie wychodzić. Jest ciemno.
- W takim razie obejrzyjmy coś - otworzył szufladę pełną filmów. Podniosłam się i podeszłam do niego. Zaczął w nich przebierać.
- Czekaj, czy to pamiętnik?
Widziałam ten film z tysiąc razy. Miałam do niego ogromny sentyment i nigdy nie spodziewałabym się, że znajdę melodramat u chłopaka. Już pornografia wydawała się być bardziej oczywista.
- Głupie, co? - zawstydził się.
- To tak się wyrywa panienki, co? Cwaniaczek...
- Myślałem, że tym razem też zadziała - wydął dolną wargę.
- Jeśli chcesz zrobić na mnie wrażenie, musisz się trochę bardziej postarać.

***

Nie minęło pół godziny, kiedy dziewczyna oparta o moje ramię, zasnęła. Pamiętnik chyba faktycznie nie zrobił na niej większego wrażenia. Znała na pamięć każdy dialog.
Paranoja.
Tak ładnie pachniała. Zsunąłem ją z siebie. Nakryłem popielatą bluzą.
Było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Poczułem wibracje w kieszeni.
To Casper.
Ciśnienie mi podskoczyło.
Odebrałem.
- Zostaw ją w spokoju, rozumiesz? - warknąłem.
- Ritter Park za piętnaście minut. Nie spóźnij się - odparł.
Nie czekał na odpowiedź, rozłączył się.
Zabrałem klucze i wybiegłem z mieszkania.
Siedział na jednej z parkowych ławek.
- Co dla mnie masz, Harry? - uśmiechał się triumfalnie. Wiedział, że przyjdę.
- Czego od niej chcesz?
- Nie możemy załatwić tego spokojnie?
- Nie - rzuciłem stanowczo.
Nienawidziłem go. Byłem tą nienawiścią zaślepiony, jak nigdy.
Gdybym tylko mógł się na niego rzucić, rozszarpałbym go. Bez wyrzutów.
- Zrobię co zechcesz, ale zostaw ją. Błagam - zaciąłem zęby. Zacisnąłem mocno pięści. Moje knykcie zbielały.
Podszedł do mnie. Spokojnym krokiem.
Zahaczył dłonie na mojej koszulce, popchnął z całej siły. Upadłem na ziemię.
Sapałem.
Pragnąłem zemsty.
Jeszcze bardziej paraliżowała mnie myśl, że jestem bezradny.
- Dlaczego?
- Mam swoje powody.
- Musisz ją ranić? I to jeszcze w tak perfidnie wyrachowany sposób...
- Widzisz przyjacielu, to jest najzabawniejsze. Ty ją skrzywdzisz, nie ja. Ja będę się bacznie przyglądał, ale nie tknę jej palcem - skrzyżował ręce na piersi.
- Dlaczego?
- Chcesz wiedzieć zbyt dużo. Wróć do niej. Wiesz, co masz robić.
- A co, jeśli odmówię?
- Wtedy twój dług nie zostanie spłacony, a babunia może się bardzo rozczarować swoim wnuczkiem - jeździł językiem po dziąsłach.
W tę i z powrotem.
- Jesteś śmieciem - warknąłem.
Plunął na moje buty. Zacisnął palce na moim podbródku.
Nie miałem już sił żeby walczyć.
- Zabawne, ile nienawiści mieści się w takim bladym, chłopięcym ciałku.
Puścił mnie.
- Do widzenia, Harry - poklepał mnie po policzku.
Odszedł.
Poniżył mnie. Upokorzył. To właśnie w tym był najlepszy.

***

- Kurna, wyłącz to - krzyknęłam. Przewróciłam się na drugi bok, ale hałas nie ustawał.
Wkurzona zlazłam z sofy.
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby czajnik gwizdał tak głośno. Z impetem wyłączyłam gaz. Nie lubiłam, kiedy coś mnie budziło, a zwłaszcza w tak nieprzyjemny sposób.
Zdjęłam czajnik z palnika. Postawiłam go na podkładkę. Kiedy chciałam się odsunąć od blatu, zaczepiłam dłonią pojemnik ze sztućcami. Jeden z noży wbił mi się w palec, a kiedy nim niechcący szarpnęłam, zranił mnie jeszcze bardziej.
- Jaki idiota kładzie noże ostrzem do góry?! - krzyknęłam wkurzona do bladych ścian. - Cholera, cholera, cholera, cholera - chodziłam po mieszkaniu szukając jakiegoś plastra, bandaża czy nawet szmatki.
Harry nie miał żadnej wody utlenionej, żadnych lekarstw. NIC.
Przegrzebałam mu chyba wszystkie szafki. Było ich mało. W końcu to kawalerka. Przyłożyłam do palca chusteczkę. Otworzyłam szufladę biurka, wywaliłam teczki, z których na ziemię posypały się zdjęcia.
Wszystko było przeciwko mnie.
Mnóstwo zdjęć wyglądających znajomo.
Uspokoiłam się. Przycisnęłam chusteczkę mocniej.
Schyliłam się.
Na wszystkich byłam ja. Fotki legitymacyjne sprzed kilku lat i z wakacji w Pensylwanii, na które zabrał mnie ojciec kiedy byłam mała. Nawet aktualne, ale zrobione jakby z ukrycia.
Były do nich dołączone akta szkolne, wydruki z bankomatu, a nawet skan wypełnionego przeze mnie quizu z jakiegoś kolorowego magazynu, który kupiła mi Courtney kiedy byłam chora.
Zastygłam bez ruchu. Z trudem złapałam powietrze. Moje ciało natychmiast odrętwiało. Przeklnęłam pod nosem.
Czułam, jak cały świat się przede mną zamyka.
Dyszałam jak opętana.
Przymrużyłam oczy. Grunt powoli usuwał się spod moich stóp. Zrobiło mi się słabo. Jak przez mgłę usłyszałam klucz przekręcany w drzwiach.
"Cholera, akurat w takim momencie. Takie rzeczy dzieją się w horrorach, nie w prawdziwym życiu." - pomyślałam.
Pozbierałam zdjęcia. Upchnęłam do szuflady.
- Sydney? - zapytał z przedpokoju.
- Tak? - walczyłam z oddechem szybszym niż kiedykolwiek.
- Coś się stało? - uśmiechnął się dyplomatycznie.
- Nadziałam się i szukam teraz jakiegoś opatrunku albo cholernego bandaża, żeby to jakoś zatamować.
- Pokaż to - podszedł do mnie. Odskoczyłam. - Daj rękę - przybliżał się do mnie, a ja robiłam wszystko, żeby tylko mnie nie dotknął.
Budził wstręt, obrzydzenie.
Byłam przerażona.
Osunęłam się na ziemię. Uklęknął obok mnie.
- Sydney, Sydney? - potrząsał mną.
Zrobiło mi się duszno. Pomieszczenie zamieniło się w małą, ciasną klatkę.
Byłam wyczerpana. Słyszałam głuche brzęczenie w uszach. Mięśnie zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa.
Zakręciło mi się w głowie.
- Zostaw mnie - wycedziłam przez zęby, aż w końcu mój policzek przykleił się do zimnej, lepkiej podłogi.

O szorstkie stopy haczył wełniany koc. To był własnie jeden z powodów, dla których do spania ubierałam skarpetki.
Na dworze było ciemno. Chłopak nie zasłaniał okien. Ukradkiem spojrzałam na zegar.
Czwarta siedemnaście.
Harry zobaczył, że się obudziłam.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Wypuściłam z ust powietrze. Spojrzałam się na niego badawczo.
- Dobrze - powiedziałam bez przekonania.
- To dobrze - jego głos był oschły. Bardziej chrypliwy niż zwykle.
- Co się stało? - wyrwałam go z przemyśleń. Głupie pytanie...
Mój palec był owinięty bandażem. Opatrzył mnie.
- Może ty mi to powiesz? - jeździł kciukiem wzdłuż kości policzkowych. Jego głowa opadła na chwilę do tyłu.
- Nie najlepiej znoszę widok krwi - spojrzałam się na niego. Czekałam, aż łyknie haczyk.
- To wszystko?
Pokiwałam głową.
Chyba przeszło.
- Powinnam już iść - zeszłam z sofy. Kręciło mi się w głowie. Roztarłam skronie. Czułam się niewyobrażalnie paskudnie. Zdjęłam z wieszaka moją militarną kurtkę, zawiązałam siwe buty za kostkę.
Harry się nie odzywał. Siedział oparty łokciami o uda i bawił się swoim zarostem.
Nagle poczułam silny ucisk. Brunet otoczył swoją dłonią krągłość mojego ramienia.
Myślałam, że moje serce zaraz wyeksploduje i rozszarpie żebra. Pojawił się tak znikąd.
- Zostań jeszcze chwilę, niedługo się rozjaśni - przy moim uchu zabrzmiał jego dźwięczny głos.
To nie była prośba.
To był wyraźny rozkaz.
Zmarszczyłam brwi.
Spojrzałam się w jego oczy. Tęczówki przy tym świetle zdawały się być bardziej ponure, szare.
Wyszarpałam się z jego uścisku. Ugryzłam się w język.
- Muszę iść - warknęłam stanowczo.
Nacisnęłam na klamkę i trzasnęłam drzwiami.

***

Widziała zdjęcia.
Przez jej przeszklone spojrzenie poczułem się jak zboczeniec.
Kopnąłem regał z książkami. Wszystkie wylądowały na ziemi. Głośny huk.
Zepchnąłem wszystkie rzeczy ze stołu.
Dałem upust gniewu.
Oparłem się otwartymi dłońmi o blat biurka.
Otworzyłem szufladę. Były w niej zdjęcia.
Równo poukładane.
Jakby nienaruszone.
Tylko biała teczka, tuż przy krawędzi była poplamiona kilkoma kroplami krwi.

Ludzie robią ze mną co chcą. Jestem nikim.
__________________________________________________________
Mówiłam, że będzie we wtorek i jest.
Mógłby być lepszy, ale chciałam dotrzymać obietnicy.
Komentarze, polecanie = nowy rozdział
Teraz już nie ma żadnych obietnic ;)
Kocham Was za to co dla mnie robicie. Za komentarze, czy prywatne wiadomości. Pomagacie mi rozwijać swoją pasję i nawet nie wiem jak mam Wam za to dziękować, kochane!
Pozdrawiam i miłego tygodnia życzę, Ameliaxoxo

niedziela, 14 października 2012

4. Potrzebuję Ciebie bardziej niż czegokolwiek.


http://www.youtube.com/watch?v=8533c2R3rq0&feature=related

Stałam z Courtney na przystanku. Krople deszczu uderzały o betonowy chodnik. Spięłam włosy w koka, żeby nie właziły mi do oczu. Zawsze pojawiały się tam, gdzie były niechciane. Nie mam pojęcia, skąd ich się wzięło tyle na mojej głowie.
- Rodzice mnie chyba zabiją - powtarzała w kółko dziewczyna.
- Może w końcu dostaniesz jakąś nauczkę - starałam się mówić spokojnie, chociaż powoli traciłam nad sobą panowanie.
Courney zachciało się iść do Dziury. To taka melina w lesie, do której przychodzą ludzie z naszej szkoły. Zawsze znajdą jakieś miejsce, żeby potem tam przesiadywać wieczorami.
Wszystko za sprawką Caleba, który nie dość, że nas tam zaciągnął, to jeszcze później namawiał Courny na domowy bimber. Rzygała przez bitą godzinę, a Caleb nawet nie ruszył palcem, żeby jej pomóc.
- Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę.
- Czego?
- Nie masz ojca, a twoja matka to jest równa babka.
- Nie ma tu czego zazdrościć - powiedziałam pod nosem.
- Nie masz żadnych zakazów i obowiązków. Życie jak w bajce - zignorowała mnie i mówiła dalej. Potrafiła gadać i gadać. Wystarczyła świadomość, że ktoś jej słucha.
- Mogę ciebie odprowadzić i powiedzieć, że to moja wina. Pasuje?
Zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie poruszała tematu mojej rodziny.
Nie lubiłam o tym gadać.
Zwyczajnie.
Nie.
Lubiłam.
- Zrobiłabyś to dla mnie, na prawdę?
- A będziesz już siedziała cicho?
- Obiecuję - symbolicznie położyła dłoń na klatce piersiowej.
- W takim razie stoi. A tylko spróbuj mi się odezwać na temat tego, jak to mam wspaniale, a z naszej umowy nici.
- Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś najwspanialszą osobą na świecie? - przycisnęła mnie do siebie.
Działała mi na nerwy i to porządnie. Mimo wszystko, to moja przyjaciółka.
Wsiadłyśmy do autobusu. Z końcówek moich włosów ściekały pojedyncze krople deszczu.
Usiadłam przy oknie, wyjęłam z torby książkę.
Lubiłam czytać podczas jazdy.
Było spokojnie, Courtny stukała palcami o klawiaturę telefonu. Przynajmniej nie zadręczała mnie swoją paplaniną.
- Ej, popatrz jakie ciacho - dźgnęła mnie w ramię. Już chyba nie mogła wytrzymać w ciszy ostatnich minut jazdy.
Uniosłam wzrok. Naprzeciwko nas siedział Casper. Ten nowy z naszej szkoły. Miał w uszach słuchawki i czytał tę samą książkę co ja. No, może nie tę samą, ale drugą z trylogii.
- Znam go... - wymruczałam pod nosem.
- Jak myślisz, zagadać? - no tak, jak zwykle mnie nie słuchała. A może powinnam zmienić nazwisko?
Myślę, że Sydney Jestem Nieważna Zignoruj Mnie albo Sydney Olej Mnie całkiem nieźle by się przyjęło.
Chyba zacznę się tak przedstawiać ludziom.
- Daj sobie spokój, zaraz wysiadamy - wywróciłam oczami.
Podniosłyśmy się. Courtney ciągle wlepiała ślipia w chłopaka a ja stałam do niego tyłem. Głupio by było gdyby mnie zauważył.
Wyszłyśmy.
I wtedy... Na momencik zerknęłam przez szybę w jego stronę. Dosłownie, na chwilkę. Ale on w tej samej chwili spojrzał się na mnie.
Wzdrygnęłam się. Przełknęłam nerwowo ślinę. W jego spojrzeniu było coś tak tajemniczego i przerażającego.
Spuściłam wzrok.

Sprawa z rodzicami Courtney poszła dość gładko. Jej starsi uważają, że jestem wzorem do naśladowania bla, bla, bla... To ze względu na to, że w szkole mam najlepsze stopnie. Także nie złościli się, bo twierdzą, że ze mną nic jej nie grozi. Śmieszne, jakbym miała jakiś wpływ na ich córeczkę. Courtny robi co chce, gdzie się jej zechce i kiedy się jej zechce.

Znużonym krokiem doczłapałam się do pokoju. Rzuciłam w kąt torbę i przemokniętą kurtkę przeciwdeszczową i runęłam na łóżko. Prawą ręką wymacałam notebooka, który zazwyczaj leżał na moim stoliku nocnym.
Zalogowałam się na pocztę.
1 nowa wiadomość.
Uśmiechnęłam się. A myślałam, że już nic nie da rady dzisiaj pobudzić moich mięśni do pracy.

Najdroższa,

Wbiłam palce w kołdrę. Uwielbiałam, kiedy tak zaczynał.

Nie mam już siły. Nie wiem jak poukładać słowa, żeby miały jakikolwiek sens. 
Jednak skoro to czytasz, to znaczy, że przełamałem się i udało mi się napisać jakieś bzdury. 
Powtarzam: bzdury. 
Cieszę się jak głupi kiedy z Tobą piszę. Każda wiadomość, słowo w Twoim wydaniu jest po prostu perfekcyjne. Wyobrażam sobie to, jak wyglądasz. Twoje włosy i kolor oczu.
Nadajemy na tych samych falach. 

Wiem, jak bardzo zależy Ci na spotkaniu...
Bluerose, przepraszam, nie możemy się spotkać.
Jestem tchórzem, to prawda.
Boję się, że się mną rozczarujesz. Nie jestem taki, za jakiego mnie uważasz.  
Potrzebuję czasu, zrozum. Nie licz na zbyt wiele, bądź cierpliwa, a wkrótce się spotkamy. 
Bez pseudonimów, bez adresów, bez sieci i internetu... 
W tajemnicy tkwi magia, a nie chcę tej magii stracić. Myślę, że mnie rozumiesz.

Twój Silvery123

Poruszyłam odrętwiałymi palcami dłoni i zabrałam się do pisania.
Nacisnęłam "Wyślij".
Zrobione.
Z trudem podniosłam swoje cztery litery z łóżka. Zeszłam na dół. Wzięłam karton mleka i zrobiłam kanapki z kiszonym ogórkiem.
Szurałam wygodnymi kapciami po panelach. Nie chciało mi się nawet podnieść nogi. Wszystko wydawało się trudniejsze do zrobienia niż zwykle. Nawet zakręcenie kranu.
Czasem już tak miałam, że wieczorami nagle wszystko traciło sens. Leżałam i gapiłam się w sufit. Bez celu.

***

Nie wylogowałem się. Ciągle czekałem na jej odpowiedź.
Odpisała.
1 nowa wiadomość.

Kochany,

Nie daję rady. Potrzebuję Ciebie bardziej niż czegokolwiek. 

Twoja Bluerose.

Głęboki wdech. Tysiące scenariuszy w głowie.

Najdroższa,

Nie umiem, nie mogę, nie potrafię. 
Wybacz...

Powinienem się podpisać: tchórz, oszust, palant.
Wszystko zaczęło robić się coraz bardziej skomplikowane.
Chciałbym jej wszystko powiedzieć, ale nie mogę.
Nie teraz, nie kiedy gra się toczy.
Sydney nawet nie wie, w jakie gówno jest wplątana.
__________________________________________________________
Krótki i zawikłany. To w sumie taki nadprogramowy rozdział ;)
Dedykuję go mojej kochanej @LoveIrishNiallx Nawet nie wiem jak mam dziękować Tobie za okazane wsparcie i motywację  :*
Wkrótce zrozumiecie o co chodzi, szukajcie odpowiedzi w poprzednich rozdziałach!
I KOMENTUJCIEEE, proszę :)
Pozdrawiam, oddana Ameliaxoxo

ps. Następny pojawi się szybciej. Postaram się dodać we wtorek, ale niczego nie obiecuję!

niedziela, 7 października 2012

3. Cholera, co za typ.


http://www.youtube.com/watch?v=mtM_cc4SPJI&feature=related

Ospałym krokiem starałam się przedrzeć przez gwarne ulice. Ludzie o tej godzinie szaleli. W piątki wieczór każdy prędko podążał do domu lub baru, żeby opić rozpoczęcie weekendu.
Mi oficjalnie było wszystko jedno.
To było całkiem zabawne.
Nie, właściwie wcale nie było.
Podczas gdy Courtney świetnie bawiła się na kręglach z Calebem, ja starałam się skoncentrować na zapamiętaniu adresu z małej karteczki, którą dostałam przed rozszerzoną matematyką. Jak na złość, nie wyjęłam jej z podręcznika.
Było cholernie zimno. Palce u rąk mi zdrętwiały, a tych u stóp nie czułam już dobry kwadrans.
Rozdygotana weszłam na klatkę jednej z kamienic po tej biedniejszej stronie miasta. Było tam trochę cieplej.
Zapukałam do drzwi.
Otworzył mi przystojny chłopak o miodowym spojrzeniu i bursztynowych, aksamitnych włosach. Miał na sobie białą podkoszulkę i starte dżinsy. Był szczupły i wysoki. Nienapakowany, idealnie wyrzeźbiony.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Jestem Sydney Shelley - przedstawiłam się.
- Wejdź - zmarszczył brwi.
- Dostałeś telefon ze szkoły?
- Tak - odparł krótko. Ściągnęłam z ramienia plecak, do którego zapakowałam wszystkie potrzebne teczki i książki.
- Trzymaj - podałam mu podręczniki.
- Aż tyle? - zapytał obojętnie. Nie przekładał na słowa żadnych emocji.
- To są pomoce naukowe ode mnie. Zbiory zadań i ćwiczenia. Mogę ci je pożyczyć na jakiś czas. Tu masz zapisany plan lekcji, a tu...
- Czekaj, zwolnij - powiedział. Oblałam się rumieńcem. - Chcesz się czegoś napić?
- Masz kawę?
- Chcesz sypaną czy rozpuszczalną?
- Rozpuszczalną - uśmiechnęłam się.
Jego twarz była cały czas kamienna. Bez ruchu. Kompletnie. Żadnego.
- Czemu tu właściwie przyszłaś?
- Przecież miałam ci podać rozkład zajęć, robić za przewodniczkę.
- Ale czemu przyszłaś w piątek wieczorem? Myślałem, że takie dziewczyny jak ty inaczej spędzają czas w piątkowe wieczory.
- Dziewczyny jak ja?
- Tak. Dziewczyny jak ty.
- Czyli jakie?
- Czyli dokładnie takie, jak ty.
"Cholera, co za typ" - pomyślałam.
- Zwykle nie spędzam czasu z przyjaciółmi. Lubię siedzieć w domu.
Ta, gdybym ja chociaż jakiś przyjaciół miała.
- W takim razie mów dalej - westchnął. Zupełnie tak, jakby robił mi łaskę.
- Pan Ward mówił, że w poprzedniej szkole miałeś nienajlepsze wyniki w nauce, więc przyznali ci korepetytora. Godziny są jeszcze do ustalenia, ale tu masz do niego numer. Możesz zadzwonić, w razie potrzeby.
- Nie ma potrzeby.
- Może chociaż spróbuj?
Wziął ode mnie pomarszczoną kartkę. Podczas lunchu wylałam na nią resztki herbaty. Później musiałam poprawiać wszystkie cyfry markerem, bo się rozmazały. Była pomięta, ale dało się coś z niej rozczytać.
Zaśmiał się, drwiąco, cicho, pod nosem. Pierwszy raz. To wystarczyło, żeby obalić hipotezę o tym, że jest z kamienia.
- Dzięki, Shelley - wymruczał.
- Nie ma sprawy - poczułam się na tyle pewnie, żeby rozejrzeć się po jego mieszkaniu. Na ścianach porozwieszane były plakaty. O biurko były oparte dwie gitary, a za beżową sofą stała prowizoryczna ławeczka ze sztangą. Obok niej wyposażony stojak na hantle i gryfy.
- Ćwiczysz?
- Trochę...
Ponownie spojrzałam na jego koszulkę okalającą umięśnione ciało. Był muskularny. Szkoda, że nie mógł ściągnąć z siebie tej szmatki. Wielka szkoda.
Czajnik zaczął gwizdać. Zalał wrzątkiem granulki kawy.
- Trzymaj. Jest jeszcze gorące - kiedy podawał mi kubek, po jego wewnętrznej stronie przedramienia zauważyłam bliznę.
- Musiało boleć.
- To nic takiego, zwykłe zadrapanie.
Zwykłe zadrapanie? Rana się powoli goiła, ale nadal wyglądała poważnie. Przerażająco seksownie, ale poważnie.
Mało mówił. Zerkał na mnie. Jego spojrzenie było na prawdę elektryzujące.
- Skąd przyjechałeś? - cholera, sama nienawidziłam pytań, a teraz głupio je zadawałam. Chyba chciałam jakoś przełamać tę krępującą ciszę.
- Jestem z Delaware. Mieszkam tu od niedawna razem z bratem - otworzył puszkę piwa. - Nie przeszkadza ci to? - wskazał głową na napój.
- Nie - w prawdzie sama z chęcią bym się napiła, ale wolałam siedzieć cicho. Zastrzyk kofeiny po ciężkim dniu, też był w porządku.
- Dlaczego ty?
- Słucham?
Coraz bardziej wkurzały mnie jego nieprecyzyjne pytania. I skąd ja miałam wiedzieć o co mu do cholery chodziło.
- Dlaczego ty masz mi pomagać, a nie ktoś inny? Chyba dobrze ci idzie w szkole, co?
- Chyba tak - uśmiechnęłam się do siebie. Z egzaminów miałam same piątki, ale tego mu przecież nie mogłam powiedzieć. Już wystarczająco dużo osób miało mnie za tą, od której się jedynie spisuje lekcje.
Nie żeby mnie to obchodziło... No dobra, może odrobinę obchodziło.
Nagle poczułam wibracje w kieszeni. To już drugi raz, od kiedy przyszłam do... Kurna, jak on miał właściwie na imię? Zignorowałam telefon.
- Jeśli będziesz potrzebował mojej pomocy, to zawsze możesz zadzwonić. W jednej z broszur masz numer mojego telefonu - zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Chciałam oddzwonić, a głupio było mi robić to przy nim.
- Dzięki. Nie dopijesz? - odprowadził mnie do wyjścia. Stanął w framudze drzwi.
Faktycznie, prawie nie ruszyłam kawy.
- Nie mam już ochoty, przepraszam i nie ma za co... yy - wyjąkałam znacząco. Chciałam delikatnie poprosić, żeby wyjawił mi swoje imię.
- Casper.
- Do zobaczenia, Casper - pomachałam mu ręką.
Kiedy tylko chłopak zniknął z pola widzenia, złapałam łapczywie za komórkę. Numer nieznany.
Jeden sygnał... nic.
Drugi sygnał...
***

Zobaczyłem na wyświetlaczu jej imię. Odebrałem. Myślałem, że już nigdy się nie doczekam.
- Halo?... Tak Sydney, to ja... Później ci powiem... Masz ochotę przejść się do kina?... W takim razie będę za pół godziny pod twoim domem... Podjadę samochodem... No, cześć, do zobaczenia... - rozłączyłem się.
Nie miałem chęci nigdzie wychodzić, ale dostałem takie polecenie.
Od dłuższego czasu czuję się jak czyjś pies. Działam na rozkazy i to na rozkazy bezczelnego drania.
Musiałem oswoić się z myślą, że teraz będzie tak non stop i z udawaną satysfakcją wstać z wygodnej kanapy.
Ściągnąłem z wieszaka jesienną kurtkę.
- Wychodzisz? - usłyszałem piskliwy głos Heather z przedpokoju. Przed momentem wyszła z łazienki, a już zdążyła się do czegoś przyczepić.
- Tak, kochanie. Muszę wracać do domu i pomóc mamie.
- W czym?
- Nie wiem, nie powiedziała mi - Chryste, kłamać to ja nie potrafię.
- Przytulisz mnie chociaż? - rozwarła ramiona.
- Chodź do mnie - wtuliła się.
- Do zobaczenia - cmoknąłem ją w policzek, a zaraz później starłem z ust to brązowe świństwo, którym się wysmarowała. Wspominała coś o tym. To chyba był fluid czy bronzer. Tak, jestem pewny, że to któraś z tych rzeczy.
Podjechałem moim starym rzęchem pod dom Sydney. Była przeciwieństwem Heather. Naturalna, niezaborcza, nieśmiała i prostolinijna.
Ale cóż... Musiałem być z Heather. Przecież nie mogę panować nad swoim życiem, nie mogę decydować. Niech inni mnie kontrolują, a ja będę udawał, że jest OK.
Sydney już na mnie czekała. Było w pół do dwudziestej pierwszej. Miała na sobie kusą bluzkę, szal i cienki sweter. Zastanawiałem się, czy nie było jej zimno. Październikowa jesień dawała nieźle popalić.
Otworzyłem okno i pomachałem dając znak, żeby wsiadła. W środku chuchnęła na dłonie, potarła nimi o siebie, a następnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Może wróć i ubierz się cieplej?
- W kinie raczej nie zamarznę.
- Ale przeziębić się możesz.
- Ruszaj - zaśmiała się. - Miałeś mi chyba coś wyjaśnić - spoważniała.
Nie wiem czemu nie potrafiła mi zaufać. Chyba cały czas musiałem wydawać się jej podejrzany. Właściwie, nic dziwnego.
Przecież jestem kłamcą. Perfidnym kłamcą.
- Mam twój numer od Courtney. Poznałem ją na tamtej imprezie. Zadzwoniłem do niej dzisiaj, bo widziałem, że wtedy się nieźle dogadywałyście.
- Nie mówiłeś mi, że też byłeś w tym klubie.
- Czy to było ważne?
- Nie, właściwie... chyba nie.
- Przepraszam, że wtedy tak się ciebie o wszystko wypytywałem.
- Nie, to ja przepraszam za moją reakcję. Uznajmy, że jesteśmy kwita, okej?
- Jasne, spoko - stanąłem na czerwonym świetle. Skorzystałem z okazji, żeby móc się na nią spojrzeć. - Na prawdę, zależy mi na tym, żeby po między nami było dobrze.
- Przecież jest dobrze. To nie jest randka, tylko przyjacielskie spotkanie.
Ruszyłem.
- Jest - przygryzł swoją roześmianą dolną wargę.
- Nie jest.
- Jest.
- Nie jest.
- Jest.
Zaparkowałem. Wyszliśmy z samochodu gadając w kółko to samo. Też była tym rozbawiona. Słyszałem to w jej głosie. Podszedłem do niej.
- Założymy się, że jest?
- Zakład stoi.
Przywarłem ją do auta. Jej kości biodrowe pocierały moje uda. Czułem na szorstkiej skórze każdy jej oddech. Serce zaczęło walić jak młotem. Chłonąłem jej myśli. Starała się uspokoić swój nerwowy oddech.
Wiedziała, co chcę zrobić.
Wiedziała, jak chcę ją do siebie przekonać.
Złapałem jej podbródek, przyciągnąłem do siebie. Tak bardzo podobały mi się jej błyszczące oczy.
Pragnąłem dotknąć jej wilgotnych warg. Delikatny podmuch wiatru rozwiał jej długie włosy. Odsłonił płatki jej uszu.
Był tak magiczny. Zupełnie, jakby grał cichą melodię.
Musnąłem jej usta.
Raz.
Drugi.
Czułem jej drżące ciało.
Omiotła mnie przestraszonym spojrzeniem.
Teraz widziałem, jak bardzo jest bojaźliwa, cnotliwa i niewinna. Widziałem, jak bardzo mogę ją zranić każdym nieprzemyślanym ruchem.
- Przepraszam - wyszeptałem.
Pożądanie wzięło nade mną górę. Czułem się jak marionetka w jego szponach.
Z jej oka pociekła jedna, drobna, pojedyncza łza. Przestała drżeć. Opuściła swoje rzęsy. Założyłem jej włosy za ucho.
Przytuliłem ją do siebie.
Teraz potrzebowała tylko bliskości. Bliskości, którą tylko ja mogłem jej dać.
____________________________________________________
gg: 33348455
TAAADAM, kiszka wyszła.
Nowy rozdział napiszę, jeśli pojawią się komentarze. Szkoda, że wyświetleń jest wiele, a komentarzy tak mało :(. Po prostu bardzo zależy mi na Waszej opinii. Piszę dla Was, Was i tylko Was. Dzielę się moją miłością do pisania i nie proszę o nic więcej, jak o komentarze i polecanie. Ale jeśli to za dużo, to trudno. Zobaczymy jak potoczą się dalsze losy bloga. Wiem, że to nie MTT i może jest słabe...
Powinnam popracować nad swoim beznadziejnym podejściem.
W każdym razie, za dostarczoną inspirację dziękuję, kochane. Dodajecie mi skrzydeł i dzięki Wam mogę rozwijać swoją pasję, DZIĘKUJĘ!
Pozdrawiam, ameliaxoxo

środa, 3 października 2012

2. Chyba wolałam, jak mi działałeś na nerwy.

http://www.youtube.com/watch?v=tHlsbvzE-cU

Było kilka minut po trzynastej. Moja matka powinna być o tej godzinie w pracy. Przekręciłam klucz w zamku. Zaprosiłam Harrego do środka. Zamknęłam za sobą drzwi, zsunęłam ze stóp beżowe oksfordki.
Z przedsionka usłyszałam hałas dobiegający z kuchni. W pierwszej chwili pomyślałam o moim kocie, ale Shy zwykle nie grasowała w okolicach jadalni i aneksu kuchennego. Podeszłam bliżej. Moja mama paradowała ubrana jedynie w czerwony, jedwabny szlafrok.
- Cześć mamo - wymruczałam zawstydzona.
- Cześć skarbie - była zajęta otwieraniem butelki wina.
- Dzień dobry, proszę pani - odwróciła się dopiero na dźwięk ciepłego, męskiego głosu.
Pospiesznie odskoczyła od blatu.
- Dzień dobry, skarbie - pocałowała Harrego w policzki. - Nie mówiłaś, że będziemy mieli gości, Syd - trzymając go kurczowo za koszulkę, odwróciła się w moją stronę.
Odchrząknęłam. Chciałam tym jakoś pohamować moją mamę. Przekazać jej, że powinna się opamiętać.
- Nie powinnaś być  w pracy?
- Widzisz, wczoraj spędziłam z kimś bardzo przyjemny wieczór - zachichotała. Tak niewyobrażalnie nienawidziłam kiedy to robiła.
- Z kim? - zadałam rutynowe pytanie.
- Powinnaś się z nim minąć, wyszedł niedawno.
- Henderson? Nie mamo, proszę, nie on - wyjęczałam.
- Słodki, prawda?
- On ma z tysiąc tatuaży...- miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jak jeszcze nigdy.
- Nawet nie wyobrażasz sobie w jakich miejscach... - oblizała łyżeczkę od jogurtu. - Chcesz trochę? - przejechała opuszkami palców po klatce Harrego. Drgnął. Nieźle się jej przestraszył.
- Łaskotliwy - zaśmiała się. - Łaskotliwi są najlepsi w łóżku - puściła do mnie oczko.
- My już lepiej pójdziemy na górę... Chodź - pociągnęłam chłopaka za rękę.
Moja matka coś jeszcze do nas krzyknęła. Jakieś bzdury, nie zrozumiałam do końca o co jej chodziło.
Trzasnęłam drzwiami mojego pokoju.
- Przepraszam cię za nią - wbiłam palce w ramię. Było mi tak głupio, że miałam szczerą ochotę się popłakać.
- Nic się nie stało. Ona jest całkiem zabawna.
- Matka powinna być matką. Nie koleżanką - otworzyłam okna w pokoju.
Już trochę ochłonęłam. Publiczne upokorzenie jest jeszcze gorsze.
Harry usiadł na skórzanej kanapie. Oparłam się o ramę łóżka. Siedziałam idealnie na przeciwko niego.
- A co z twoim ojcem?
- Zostawił mnie i mamę kiedy miałam siedem lat.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie - odparłam. - Chcesz coś zjeść?
- Chyba nie lubisz o sobie rozmawiać.
- Ponieważ?
- Masz nieźle opanowaną sztukę szybkiego zmieniania tematu - uśmiechnął się.
Drzwi od mojej sypialni się uchyliły. Mój kot wszedł ospałym krokiem do pokoju i zaczął łasić się do chłopaka.
- A to spryciula, sama otwiera drzwi? - wziął go na ręce. - Za schroniska?
- Dostałam go od ojca - usiadłam obok bruneta.
- Możesz mi go oddać - zaśmiał się.
- Urodziłam się w Anglii. Ojciec cały czas pracował, a kiedy wracał, kłócił się z matką. Kiedy była pijana, powiedziała mi, że podejrzewa go o zdradę. Później tak nagle przeprowadziłyśmy się tutaj. Pamiętam, że dużo płakałam. Bardzo dużo.
Miałam dziewięć lat, kiedy widziałam tatę ostatni raz. Przyszedł dosłownie na chwilkę. Nie widziałam go od dwóch lat, a on tak po prostu podszedł i mnie uściskał. Wyjął z kieszeni małego kotka. Powiedział kilka słów. Że musi wracać do Londynu, że zobaczymy się jeszcze i że będzie tęsknił. Później zwyczajnie odszedł. Powinnam być na niego zła, a ja się tak bardzo cieszyłam. Jak głupia. Codziennie wieczorem wychodziłam na werandę i sprawdzałam czy może nie wrócił. I wiesz co? - spojrzał się na mnie. Posmutniałam. - Nie wrócił... Ot, cała historia.
- A twoja mama od zawsze taka była?
- Taka? - zaśmiałam się. Chyba było mu głupio przyznać, że moja matka zachowuje się jak zwyczajna dziwka. - Tak, od zawsze. Nie byłam planowana. Jestem przypadkiem - powiedziałam bez cienia żalu w głosie. Opanowałam to do perfekcji.
- Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Kieruje nami przeznaczenie. Nie spotkałem cię przypadkiem, tak miało być.
Zrezygnowana oparłam głowę o ścianę.
- Marne pocieszenie, wiesz?
- Ja nie pocieszam, ja mówię prawdę - złapał mój nadgarstek. Spojrzałam się w jego oczy. Były tak zaskakująco prawdziwe, tak szczere. Spuściłam wzrok na jego usta.
- Chyba wolałam jak mi działałeś na nerwy - przygryzłam wargę
Shy się nagle poruszyła i zeskoczyła z kolan chłopaka.
- Shy, wracaj! - krzyknął za nią.
- Chwila, skąd ty wiesz jak ona się wabi?
- Słucham?
- Przecież nie mówiłam ci jak wabi się mój kot, więc skąd wiedziałeś, że to Shy?
- Wspominałaś o tym. Chyba nie będziesz teraz rozwlekać? - rzucił ten swój hipnotyzujący uśmiech. Cholera.
- Chyba masz rację. Nieważne.
Przytaknął.
- To jak? Na co masz ochotę? - podniosłam się. Zdjęłam z wiklinowego krzesła malinowy sweter i zarzuciłam go na bluzkę.
- A co mam do wyboru?
- Myślę, że naleśniki albo naleśniki no i w ostateczności mogę zrobić naleśniki...
- W takim razie, chyba wybiorę naleśniki - zaśmiał się.
I myślisz, że zrobię je sama? Chodź. Pociągnęłam go za rękę.
Moja mama wyszła na miasto. Nie spędzałyśmy ze sobą czasu, ale jej grafik znałam na pamięć. Nie lubiłam być w domu w tym samym czasie co ona. Rzadko rozmawiałyśmy. Częściej mijałam się z jej partnerami niż z nią. Zwykle byli od niej młodsi, czasem nawet niewiele starsi ode mnie.
Zajrzałam do lodówki. Pustka. Kilka podstawowych produktów, ale na naleśniki coś się znalazło.
- A fartuch? - zapytał.
- Tam wisi - wskazałam na haczyk nad zmywarką.
Zabrałam się za szukanie miski w górnych szafkach. Chłopak złapał mnie od tyłu. Przeprowadził bordowy fartuch wokół talii. Delikatnie przesunął opuszkami palców po moich biodrach.
To było tak przyjemne, a za razem tak niezręczne.
- To od czego zaczynamy? - zapytał szeptem.
- No nie wiem. Może ty usmaż naleśniki, a ja popatrzę? - odsunęłam się od niego. Podskoczyłam do góry siadając jednocześnie na blat. Machałam swobodnie nogami.
- Mam lepszy pomysł - chłopak otworzył opakowanie mąki, które przed momentem wyjęłam. Nabrał ją w palce i rzucił mi prosto w twarz.
- Osz ty! - zabrałam ścierkę i zaczęłam tłuc go nią po nogach.
W końcu mnie złapał i przyparł do stołu w jadalni. Otarł resztki mąki z twarzy.
Mój wzrok zszedł wzdłuż jego nosa by zatrzymać się na pełnych ustach.
- To czym się teraz zajmiemy? - przygryzł wargę.
- Podobno mieliśmy robić naleśniki...
- Podobno - przysunął się bliżej mnie. Uśmiechnął się tak jak wtedy, na dachu. Był taki pewny siebie...
Odsunęłam się od niego starając się zachować dystans i opornie udało nam się zrobić naleśniki, które posmarowałam czekoladą.
- Nie tęsknisz za tatą? - zapytał ni stąd ni zowąd kiedy zajadając się posiłkiem siedzieliśmy przy stole.
- Może - wzruszyłam ramionami.
- Może?
- Tak, może.
- Myślałaś kiedyś o tym, jak byłoby gdyby przyszedł. Gdyby wrócił, jak obiecał?
- Nie. Staram się nie myśleć o niczym, co daje mi nadzieję. Nie chcę się rozczarować.
- Chciałabyś się z nim zobaczyć?
- Nie rozumiem, po co o to pytasz. Książkę piszesz?- warknęłam.
Zdenerwował mnie.
- Chcę cię lepiej poznać.
- Wiesz już wystarczająco dużo. Nie musisz mnie lepiej poznawać - odparłam półgębkiem.
Resztę  zjedliśmy w ciszy. Trapiąca, chora cisza, której wprost nienawidziłam. Zawsze budziła we mnie wstręt i obrzydzenie.
Pytania jednak były bardziej dręczące od milczenia. O wiele bardziej...

***


Czekałem na niego w umówionym miejscu. Była za dziesięć trzecia. Kilkanaście minut temu wyszedłem od Sydney. Chyba nie była zadowolona. Przesadziłem. Cholera, nie pierwszy raz. Kto jak kto, ale ja mam zdolność niezłego spieprzenia każdej sprawy. KAŻDEJ.
Casper szedł w moją stronę. Ręce miał schowane w kieszeniach swojej czarnej skóry. Stąpał arogancko, twardo.
- Masz moje pieniądze? - zapytałem wprost kiedy podszedł.
- Chyba najpierw należą mi się informacje - powiedział obojętnie. Swoim flegmatycznym, spokojnym głosem.
- Daj jej spokój, to dobra dziewczyna - odparłem.
- Chcesz te pieniądze?
Westchnąłem ciężko. Musiałem trzymać się planu. Umowa to umowa. Kasa za informacje.
- Zrobiłem wszystko tak, jak chciałeś - założyłem rękę na rękę.
- Ładnie. Teraz powiedz mi wszystko co wiesz, a dostaniesz gotówkę - oparł się o korę drzewa.
Przeszkadzał mi jego każdy centymetr ciała. Jego mowa, nos a nawet sposób w jaki oddychał.
Potrzebowałem tych pieniędzy.
Jestem skończonym dupkiem.
______________________________________________
Intryga? Ojejku, kochane Wy moje! Nawet nie wiecie, jak bardzo lubię Wam mącić w głowach :*
Proszę tylko o jedno, o polecanie i komentowanie... To bardzo ważne dla mnie jak i dla rozwoju całego bloga. Kocham pisanie a tylko czytelniczki umacniają mnie w przekonaniu, że to wszystko ma sens. Także do dzieła siostry! Palce na klawiaturę i skrobiemy kilka słów dla Amelii <mina szczeniaczka> ;p
Na prawdę, dla Was to chwilka a dla mnie ma to ogromne znaczenie. Podesłanie linka znajomemu czy krótki komentarz (niekoniecznie pozytywny)
Trzymajcie za mnie kciuki, bo jest coraz bardziej pod górkę i coraz więcej nauki, Ameliaxoxo
Kocham Was!!! :)