Moje uszy drażnił szelest ugniatanej pod stopami ściółki leśnej. Wokół rozbrzmiewało głośne pohukiwanie tamtejszych pierzastych mieszkańców - sów.
Harry szedł zdecydowanym krokiem.
Księżyc wydawał się nabrać szkarłatnego koloru. Popielate, smoliste chmury kłębiły się wokół niego.
- Chodź szybciej - ponaglał mnie chłopak.
Liście nabijały się na moje obcasy. Po zmroku wszystko stawało się nad wyraz podejrzane. Moje zmysły się wyostrzyły i nawet zwykły trzask gałęzi był o wiele bardziej przerażający niż za dnia.
- To tutaj - wymruczał pod nosem.
Wyszliśmy z gąszczu drzew. Moim oczom ukazała się drewniana chata. Zupełnie taka, jak w bajce o Jasiu i Małgosi. Od zewnątrz była zaniedbana. W kątach zadomowiły się pająki, których sieci przepełnione okrągłymi kroplami rosy, widziałam nawet po ciemku.
Weszłam po skrzypiących, drewnianych schodach na ganek.
Harry otworzył przede mną drzwi.
Zapalił knoty lamp naftowych porozstawianych na stabilnych podkładkach na całym parterze.
Ogień oświetlił piętro.
Trzymając w dłoni świecę, zaprowadził mnie do jednego z pokoi.
Po jego prawej stronie stał kominek w przytulnej, kamiennej oprawie. Tuż nad nim, wisiał obraz o bardzo adekwatnej nazwie "Chaos". Przed kominkiem, na drewnianych nóżkach, stała antyczna sofa w kolorze oliwkowym. Była przykryta wełnianym kocem. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze ogromny zegar, stolik i zniszczone bujane krzesło.
Usiadłam na kanapę głaszcząc jej chropowaty materiał w kwiaty. Harry włożył drewno do kominka i rozpalił ogień.
Usiadł obok mnie. Jego ręce spoczywały na kolanach. Kątem oka widziałam jego niespokojny ruch przepony.
Jego brzuch się podnosił.
I zapadał.
Wskazówki zegara naszły na siebie wybijając północ.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko - odparłam spoglądając na niego z ukosa.
Zaśmiał się histerycznie.
- Wiem niewiele więcej od ciebie, Sydney - beznamiętnym wzrokiem patrzył przed siebie.
- Mam tyle pytań, że nawet nie wiem od czego zacząć - powiedziałam z nieukrywaną kpiną.
Wzruszył ramionami.
- Gdzie my właściwie jesteśmy, co? - przez zasłonę rzęs widziałam jego gęste, pojedyncze łzy.
Srebrzyste krople odbijały się na jego różanych rumieńcach.
- W tym momencie na prawdę to najbardziej cię zastanawia?
- Nie - warknęłam. Jego chrypliwy tembr głosu powoli wyprowadzał mnie z równowagi.
- Nikt tu nie mieszka, spokojnie. Znalazłem tę chatę kiedy błądziłem w okolicy. Pomogłem odzyskać jej dawny wygląd. Odnowiłem tapicerkę kanapy, posprzątałem, kilka niewielkich prac remontowych, drobiazg.
- Co wiesz o Casprze? - zapytałam gorączkowo.
Spojrzał się na mnie tak, jakby chciał się upewnić czy na pewno chcę znać odpowiedź na to pytanie. Delikatnie skinęłam głową.
- Poznałem go w Anglii. Kiedy skończyłem piętnaście lat, wpakowałem się w niezłe gówno. Pilnie potrzebowałem towaru, a Casper był jedynym dilerem w okolicach wiochy, w której się urodziłem. Zaciągnąłem u niego pożyczkę. - wziął głęboki, astmatyczny wdech. - Moją prawną opiekunką była ciotka Libby, która zmarła na białaczkę. Zostałem bez domu, bez rodziny i bez pieniędzy. Sąd wysłał mnie do babki, która mieszka w Colorado. Przez dwa lata, pracownik opieki społecznej przychodził prawie codziennie. Kiedy dał nam już spokój, babka zapłaciła mi, żebym się od niej wyprowadził - widziałam jak powstrzymuje falę gorzkich łez. - Wtedy pojawił się Casper. Zażądał pieniędzy. Nie miałem ich. Powiedział, że w zamian mogę coś dla niego zrobić. Kazał mi z tobą pisać. Robić wszystko, żebyś się we mnie zakochała.
- Zakochałam się... - wyszeptałam czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.
- Sydney, tak bardzo cię przepraszam - złapał moją dłoń. - Tamtego wieczoru, nie spotkaliśmy się przypadkiem. Wiedziałem, że tam będziesz - patrzył w moje niebieskie tęczówki.
- Okłamałeś mnie.
- Jesteś dla mnie najważniejsza, rozumiesz? - potrząsnął moimi ramionami.
- Czego on ode mnie chce?
- Wydaje mi się, że on zna twojego ojca.
- Co? - wyszeptałam głucho. Po policzkach spływały słone krople wody.
- Przysięgam, że nie pozwolę mu ciebie zranić, rozumiesz? - ujął w swoje męskie, silne dłonie moją twarz.
Wstałam. Usiadłam na parapecie. Odsłoniłam ciężką zasłonę. Uniosłam podbródek do góry. Napawałam się widokiem księżyca.
Chłopak podszedł do mnie. Potarł kciukiem moje lepkie usta.
- Boisz się?
- Nie - wyszeptałam spinając wargi w równą kreskę. - Musimy go powstrzymać.
- Jak chcesz go powstrzymać, skoro nawet nie wiesz, jakie ma zamiary?
Niemal niezauważanie wzruszyłam ramionami.
- Dowiem się - przygryzłam wargę.
Jego oczy, pod opieką gęstych brwi, w świetle księżyca zmieniły barwę na jaśniejszą. Można było w nich zobaczyć gwieździste niebo.
- Na prawdę myślisz, że ci na to pozwolę?
- Na prawdę myślisz, że mnie to obchodzi?
Wiatr, który wpuściłam, zaczął poruszać do tańca moje niesforne włosy.
- Sydney - złapał mnie za nadgarstek.
- A gdyby mnie tam nie było? Gdyby nie było tych wszystkich ludzi? - zrobiłam pauzę. - Zabiłby cię.
- Nie możesz ryzykować. Skoro jest zdolny do pobicia, przemytu narkotyków, to może być zdolny też do morderstwa.
Nikt jeszcze nigdy nie patrzył na mnie tak, jak on.
Jego spojrzenie było tak zmartwione.
Dotyk tak troskliwy i serdeczny.
Wtuliłam się w niego. Zaciągałam się zapachem jego miętowego szamponu pomieszanego z dymem papierosowym. Jego ciężki oddech roznosił się echem po pokoju.
- Co może mieć wspólnego mój ojciec z Casprem? - pokręciłam głową z dezaprobatą.
Spojrzałam się na puste ramki porozstawiane na kominku. Wzięłam do ręki jedną z nich. - Jezu... - upuściłam ją na ziemię.
- To niemożliwe - przeczesałam palcami włosy. - Musimy wracać - oznajmiłam.
- O co chodzi?
- Odwieź mnie do domu, natychmiast. Proszę.
Nie ociągając się, wybiegliśmy z chatki.
Harry poprowadził mnie przez ciemny las.
Strach zaczął przejmować kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.
Wbiegłam do pokoju. Rzuciłam wszystko na łóżko. Na górnym regale, tuż nad domową biblioteczką, trzymałam ozdobne kartony z pamiątkami.
Wysypałam całą ich zawartość na podłogę.
Szukałam metalowego, okrągłego pojemnika po biszkoptach.
Znalazłam.
Uniosłam wieczko.
Listy, pamiątki, bilety i zdjęcia.
Dokładnie wiedziałam, co gdzie było schowane.
W jednej z kopert z 2002 trzymałam zdjęcia z wakacji i jesienne, ususzone liście.
Jedno ze zdjęć dała mi matka nie mogąc wytrzymać moich nalegań, żebyśmy odwiedziły tatę.
Był na nim on, jakaś młoda kobieta i chłopiec.
Mama powtarzała, że ma nową rodzinę, że już nas nie kocha i że mam o nim zapomnieć.
Pamiętam dokładnie każde jej słowo do cna wykończone nienawiścią, kiedy mówiła o moim ojcu.
Zaklęłam siarczyście.
To był on.
Na zdjęciu stał Casper. Był młodszy, niższy, nie miał dwóch zębów, miał inny kolor włosów a nawet oczu.
Ale to był on.
Identyczne rysy twarzy, nos, uszy, kształt oczu.
Tak, to musiał być Casper.
Stał po prawej stronie. Mój ojciec obejmował go ramieniem.
Zacisnęłam palce w pięści. Z wielką chęcią włożyłabym je do buzi, żeby tylko dać upust emocjom.
Zrobiłabym wszystko, żeby tylko obudzić się z tego chorego snu...
***
- Panie Thacher? - od spawania oderwał mnie dźwięk głosu przełożonego. Niechętnie oderwałem się od roboty.
- Tak? - zapytałem.
- Ktoś do pana - rzekł trzymając przy sobie czarny segregator.
- W tej chwili jestem zajęty.
- Mówi, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Usłyszałem szczęknięcie zamka, a następnie skrzypnięcie zawiasów.
Przez stalowe drzwi weszła dziewczyna odziana po sam czubek głowy w czerń.
- Zawrzyjmy umowę - powiedziała na wstępie. - Nie chcę, żebyśmy wchodzili sobie w drogę - nonszalancko odgarnęła włosy z czoła.
- Nie wiem o czym mówisz - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Kawa o siedemnastej? - potarła rękoma ozdobionymi w przeróżne pierścionki z drogocennymi kamieniami.
- Prosisz się o kłopoty, panienko - zadarłem głowę do góry.
- Panie Thacher, pan to same kłopoty - poprawiła skórzane rękawiczki, po czym poklepała mnie po poliku.
Wyszła z gracją wyrzucając biodra na boki. Zostawiła po sobie jedynie aromatyczny zapach cynamonowych perfum.
________________________________________________
Dotrzymałam obietnicy :)
Chyba nie muszę pisać, kim jest "Pan Thacher"?
Może nie jest najlepszy, chaotyczny, ale nie mogłam zebrać myśli, więc wyszło jak wyszło. Wybaczcie.
W każdym razie, proszę Was o to, co zawsze.
Żadnych nowości.
KOMENTARZE!!! :))
Jesteście debeściary, Dziewczyny!
Każdy komentarz, każda wiadomość... Aż chce się pisać!
Pozdrawiam, Ameliaxoxo
Wszystkie pytania, prośby itp. kierujemy tutaj: gg - 33348455
+ Pamiętajcie, że to właśnie komentarze są kluczem do następnych rozdziałów :PP
ps. Nie myślcie, że na wszystkie pytania zaraz dostaniecie odpowiedzi. Tajemnice są piękne, jednak staram się nie przesadzać...