http://www.youtube.com/watch?hl=pl&v=L6ViM8tKG1Q&gl=PL
- Słyszałaś strzał? - zapytał komendant nerwowo stukając skuwką długopisu o stół.
- Nie - odpowiedziałam na ponownie zadane pytanie.
- A więc przybyłaś na miejsce zdarzenia, zobaczyłaś chłopaka i zadzwoniłaś na pogotowie?
- Dokładnie.
- Skąd na broni znalazły się twoje odciski palców?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. Mężczyzna spojrzał się na mnie groźnie. Wzięłam głęboki wdech. - Niech pan pomyśli, czy gdybym to ja strzeliła, dzwoniłabym na pogotowie?
- Na narzędziu zbrodni są tylko twoje odciski palców.
- Cholera jasna! Nie mam z tym nic wspólnego, niech mi pan uwierzy. Nawet nie widziałam tego narzędzia zbrodni!
- W takim razie pozostaje jeszcze jedna kwestia - powiedział pociągając dużym, zadartym nosem. - Jak znalazłaś się na miejscu zdarzenia? Chyba nie kierowałaś się głosem serca - zadrwił.
Przełknęłam głośno ślinę wpatrując się w szare oczy mężczyzny ukryte pod gęstymi brwiami.
- Nie mogę powiedzieć...
- Chyba spodobał ci się areszt, panno Shelley.
Spuściłam wzrok.
- Czy oprócz ciebie był tam ktoś jeszcze?
- W ruderze na kompletnym pustkowiu? Oczywiście, obserwowała mnie publiczność - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
Skrzyżował ręce na piersi kierując w moją stronę gardzące spojrzenie. Już chciał się odezwać, ale przeszkodził mu mężczyzna wchodzący do pomieszczenia.
- Casper Thacher już się obudził. Można z nim rozmawiać - oznajmił. Mimowolnie się wzdrygnęłam. Jego słowa przyprawiły mnie o palpitacje serca.
- Zajmij się dziewczyną, a ja do niego pojadę.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Muszę tam jechać. Proszę mnie wypuścić! - gwałtownie podniosłam się z siedzenia.
Komendant skrzywił się znacząco, po czym wyszedł z pokoju przesłuchań.
Oczekując na jakiekolwiek wieści, wierciłam się na krześle. Mężczyzna, który miał ze mną zostać, wyszedł po trzydziestu minutach nie odpowiadając na żadne z zadanych przeze mnie pytań. Oparłam na stole łokcie, by rozmasować skronie.
Czas dłużył się w nieskończoność. Kiedy ochroniarz wyprowadził mnie z pomieszczenia, spojrzałam na zegar. Minęło dokładnie dziewięćdziesiąt minut od kiedy z aresztu zabrano mnie na przesłuchanie.
- Podpisze pani kilka papierów i będzie pani mogła wrócić do domu - powiedziała policjantka, kiedy barczysty mężczyzna wprowadził mnie do jej biura.
- To wszystko? Spędziłam w areszcie całą noc, byłam dwa razy przesłuchiwana i teraz mnie tak zwyczajnie wypuszczacie? - zapytałam nie kryjąc oburzenia.
- Proszę pani, jeśli chce pani zostać w areszcie jeszcze jedną noc, nie ma problemu. W innym razie, proszę złożyć tutaj podpis - wyciągnęła w moją stronę długopis.
Podpisałam się imieniem i nazwiskiem.
- To wszystko? - zapytałam.
- Na chwilę obecną, tak. Spokojnie... Myślę, że jeszcze się spotkamy. Tymczasem, proszę nie opuszczać miasta.
- Nie mam nic do ukrycia - patrzyłam na nią zacięcie.
Kobieta spojrzała w dokumenty, po czym przeniosła na mnie wzrok.
- Odwiedzanie Caspra Thachera, chyba nie będzie teraz dobrym pomysłem. Jego zeznania wcale nie świadczą o pani niewinności.
Spojrzałam w sufit, przymrużyłam powieki chcąc zebrać myśli.
- Ma pani męża? - zapytałam.
- Co to ma do rzeczy?
- Niech mi pani odpowie.
- Nie, nie mam - odpowiedziała zadzierając wysoko brodę.
- A była pani kiedykolwiek zakochana?
Spuściła wzrok, rumieniąc się delikatnie.
- Muszę się z nim spotkać, muszę z nim porozmawiać. Proszę, niech mi pani nie mówi co w tej chwili jest słuszne, a co nie. Postąpię tak, jak każdy postąpiłby będąc na moim miejscu.
- W takim razie, do widzenia - powiedziała bez cienia uprzejmości w głosie.
- Wolałabym jednak nie - odparłam uszczypliwie, po czym udałam się w stronę drzwi wyjściowych.
Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro szpitala ledwo łapiąc dech w piersiach. Na końcu korytarza zauważyłam pielęgniarkę, która właśnie kończyła swój dyżur. Podbiegłam do niej.
- Mogę się z nim zobaczyć? - wysapałam nabierając powietrza do płuc.
- On powinien teraz odpoczywać. Niedawno wyszła od niego policja. Jest zmęczony. To nie jest dobry pomysł - powiedziała zbywając mnie wzrokiem.
Złapałam ją za ramiona.
- Błagam panią, na chwilę, błagam - lekko nią potrząsnęłam.
- Skończyłam pracę, nie mogę - mówiła będąc rozdarta pomiędzy tym co powinna, a tym co chciałaby zrobić.
- Proszę, bardzo proszę.
- Generalnie, ordynator nie zabronił...
Przycisnęłam ją mocno do siebie nie pozwalając dokończyć.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się tak wdzięcznie, jak tylko potrafiłam. - Wesołych świąt - dodałam, po czym szybkim krokiem podeszłam do sali chłopaka ledwo słysząc ciche "nawzajem" z ust młodej pielęgniarki.
Bezszelestnie zamknęłam za sobą drzwi.
Spojrzałam na niego. Był przykryty białą kołdrą. Delikatnie poruszył odrętwiałymi palcami. Otworzył powieki. Spojrzałam w jego przygasłe oczy. Nie były już ciemnoniebieskie, jak wcześniej. Teraz czarowały czekoladowym kolorem. Były oprawione wachlarzem długich, czarnych rzęs. Zmarszczył brwi na mój widok. Wyglądał na zdziwionego. Po chwili jednak, jego twarz rozpromieniała.
- Jak się czujesz? - zapytałam cicho.
Chłopak podniósł się, a z jego ust wydobył się jęk pełen bólu. Poprawiłam jego poduszkę, by mógł wygodnie usiąść.
- Powiedzmy, że daję radę - wysilił się na uśmiech.
- Nie kłam.
- Shelley, co za idiotyczne pytanie - pokręcił głową.
- Przepraszam - kciukiem przetarłam jego zmarszczone czoło. - Mam tyle pytań, że nawet nie wiem od czego zacząć - zaśmiałam się nerwowo.
- Należą ci się wyjaśnienia. Zrozumiem, jeśli to co usłyszysz ci się nie spodoba - spoważniał.
- Casper, ty prawie zginąłeś. Teraz przełknę już chyba wszystko.
- W takim razie, może zacznę od początku?
Pokiwałam głową.
Chłopak wziął głęboki wdech.
- Urodziłem się w Anglii, wychowywałem z matką i bratem w niewielkim miasteczku. Kiedy skończyłem pięć lat, mój ojciec zginął, a jego miejsce zajął Peter. Z początku, było całkiem dobrze. Twój ojciec dogadywał się z moją matką, tak samo jak ze mną i moim bratem. Ale kiedy tylko zyskał nasze zaufanie, rozpoczęło się piekło. Zaczął pić, bić moją matkę, a ponieważ nas utrzymywał i był jedynym źródłem dochodów, nie mogła nic zrobić.
Zacząłem mieć problemy w szkole, nie zdawałem do następnych klas, wpadłem w złe towarzystwo. Zacząłem handlować, żeby zarobić dla nas pieniądze, żeby moja matka mogła od niego odejść - zaczerpnął dużo powietrza, jakby ten oddech miał mu już starczyć do końca świata.
- A ty? - zapytałam drżącym głosem. - Czy ty też brałeś?
- Kilka razy, lżejszy towar. Jednego razu, kiedy Peter przyszedł do domu pijany, wyszedłem na zewnątrz, żeby zapalić. Zobaczył mnie, wziął stalowy pręt i wbił mi go w przedramię - powiedział, a ja od razu przypomniałam sobie bliznę, którą zauważyłam na jego ręce, kiedy przyszłam do niego pierwszy raz. - Zaczął mnie wyzywać i powiedział, że jest to dla mnie nauczka i że teraz może będę posłuszny.
- Nie mogłeś się wyprowadzić? Zamieszkać gdzie indziej?
- Musiałem opiekować się matką, która tak naprawdę wciąż go kochała i nie dostrzegała w nim potwora. Powtarzała, że bez niego nie damy sobie rady - wykrzywił się. - Kiedy miałem osiemnaście lat, u mojej matki wykryto gruźlicę. Potrzebowała pieniędzy na leczenie i badania.
- Kiedy miałeś osiemnaście lat? Przecież teraz masz...
- Dwadzieścia jeden. Jestem od ciebie starszy, Sydney. Alkohol piję legalnie, pracuję w warsztacie samochodowym.
- Przecież to niemożliwe - przełknęłam głośno ślinę.
Usiadłam na krześle przy jego łóżku. Podał mi swoją dłoń, zacisnął mocno palce.
- Kiedy okazało się, że moja matka może umrzeć, poprosiła go o pieniądze. I wiesz co? Nie dał jej ani gorsza. Chciał wyjechać, uwolnić się od mojej rodziny. Ostatniego wieczoru, przed jego wyjazdem usłyszałem krzyki mojej matki z ich wspólnej sypialni. Wszedłem i... - zawahał się, a potem w jego oczach pojawiły się łzy. Jedna z nich, spłynęła wolno po policzku. Chłopak starł ją tak szybko, jakby wypalała dziurę w jego twarzy. - Zgwałcił ją - dokończył. - Peter zauważył mnie, zaczął mi grozić, ale zdążyłem uciec. Wiedział, że w każdej chwili mogłem pójść na policję, dlatego też jak najszybciej wyleciał z kraju.
- Wróciłeś do domu? - zapytałam szepcząc.
- Wróciłem. Moja matka nadal nie miała pieniędzy, więc znalazłem pracę w stolarni wciąż handlując narkotykami. Kiedy czułem, że tracę swoją anonimowość i nie jestem bezpieczny, wyleciałem do Stanów mówiąc matce, że znalazłem tu pracę.
- Dlaczego chciałeś mi zrobić krzywdę?
- Dlatego, że byłaś spokrewniona z nim. Chęć zemsty mnie zaślepiła, nie wiedziałem co zrobić. Chciałem, żebyś cierpiała tak, jak ja cierpiałem przez twojego ojca! - wbił swoje palce w miękką, białą, szpitalną pościel. - I niczego nie żałuję bardziej - dodał na pozór opanowanym głosem.
- Myślałam, że gruźlica nie jest śmiertelną chorobą.
- Moja matka była w zaawansowanym stadium. W jej płucach następowały zmiany, nacieki gruźliczne, czy coś takiego. Mogła umrzeć.
- Nie rozumiem, dlaczego do tego wykorzystałeś Harrego.
- Był mi winny pieniądze, a ja ich potrzebowałem.
- I przeprowadziłeś się tak blisko Petera? Przecież ciągle ryzykowałeś, że cię znajdzie.
- Stąd te szkła kontaktowe, zmiana koloru włosów i tożsamości. Dla zabezpieczenia. Wiedziałem, że mieszka w Filadelfii, więc się tam nie zbliżałem. On miał na mnie haka, ja na niego. Wiedział, że handlowałem. Z resztą, chciałem ciebie poznać, Sydney.
- Czyli byłam dla ciebie przedmiotem, na którym mogłeś się wyżyć? - zapytałam cicho. W moim głosie nie było słychać pretensji.
- Przepraszam - spiął swoje wargi w cienką kreskę.
- Kto cię postrzelił? - zapytałam czując jak łzy żłobią dziury w moich polikach.
- Twój ojciec - powiedział ledwo słyszalnie. - Chybił. Gdybyś wtedy nie zaczęła wołać Harrego, nie zdążyłby uciec i znalazłabyś mnie martwego.
- Skąd on wiedział, że mieszkasz w Harlow?
Nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową.
- Powiedz mi Casper, proszę. Jesteś mi to winny.
- Harry się z nim kontaktował... - szepnął.
- On dzwonił do mnie. Dzwonił, żebym tam przyjechała, kiedy zostałeś postrzelony.
- Powiedziałaś to policji?
- Nie, nie potrafiłam.
- Może znał zamiary twojego ojca...
- Nie mów tak o nim! To nie jest mój ojciec! - wrzasnęłam. Chłopak szybko przyłożył palec wskazujący do warg, żebym zamilkła.
Wzięłam kilka głębokich oddechów.
- O czym rozmawiałeś z policją?
- Nie powiedziałem im wszystkiego, ale to tylko kwestia czasu zanim sami się dowiedzą. Prędzej czy później, pójdę siedzieć.
- Nie możesz! - zaprotestowałam.
- Cicho, Sydney... - wplótł palce w moje włosy. - On zasłużył na to, żeby smażyć się w piekle. Albo pójdziemy do więzienia razem, albo żaden z nas tam nie pójdzie. Nie zasłużyłaś, żeby tak cierpieć, Sydney. Będzie lepiej, jeżeli zniknę z twojego życia. Przepraszam - pocałował moje włosy.
Do sali weszła jedna z pielęgniarek.
- Proszę już wyjść - powiedziała trzymając dłonie na szerokich biodrach.
Podniosłam się patrząc na delikatnie uśmiechniętego Caspra, po czym omijając wzrok naburmuszonej kobiety, wyszłam z sali.
Przekręciłam klucz w zamku. Weszliśmy do jego mieszkania.
- Dzięki za wszystko Shelley, ale naprawdę już nie musisz chodzić za mną krok w krok. Czuję się już zupełnie dobrze.
- Wiem, ale może chcę - uśmiechnęłam się podnosząc jeden kącik ust. Dyskretnie oblizałam wargi.
- W takim razie, może częściej powinienem dać się postrzelić? - zażartował.
Szturchnęłam go w ramię.
- Chyba nigdy się nie zmienisz - przewróciłam oczami.
Chłopak wszedł do kuchni, po czym nalał do szklanki whisky.
- Chyba nie - mrugnął jednym okiem podsuwając krawędź szklanki pod wargi.
Rozejrzałam się dokładnie po jego mieszkaniu. Oprócz sztangi, starej gitary akustycznej i plakatów przylepionych do ścian, przy jego kanapie stała pokaźna kolekcja książek. Duży regał zapełniony był mnóstwem thrillerów, kryminałów i dramatów.
- Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi - muskałam opuszkami palców grzbiety równo poukładanych książek. - Nie myślałeś o tym, żeby skończyć szkołę?
- Chwilami - odparł krótko.
- Nie opowiedziałeś mi, co stało się z twoją mamą.
- Żyje. Mieszka razem z moim bratem w Birmingham. Znalazła pracę. Wiem, że było jej ciężko, ale daje sobie radę. Utrzymujemy jakiś kontakt.
- Jakiś?
- Głównie kontaktuję się z bratem - powiedział, po czym zabrał się za molestowanie wargami szklanki z alkoholem.
- Mówiłeś, że przyleciałeś do Stanów razem z nim.
- Sydney, nie przywiązuj większej wagi do tego, co mówiłem wcześniej. Kłamałem.
- Jutro znowu mam pójść na komisariat. A co, jeżeli nie znajdą Petera i to ja pójdę do więzienia? - zapytałam szeptem.
Chłopak podszedł do mnie. Spojrzał gorliwie w moje oczy ujmując dłońmi moją twarz.
- Nie pozwolę na to, obiecuję - przytulił mnie do siebie. Położył brodę na moich włosach.
- Nasze zachowanie chyba nie jest do końca fair - odsunęłam się od niego.
- Myślałem, że nie jesteś już z Harrym.
- Daliśmy sobie trochę czasu kiedy powiedziałam mu, że nie jestem pewna co do ciebie czuję...
- Sydney, teraz już nie chodzi o to by być fair. Chodzi o to, żeby żyć i kochać. Tylko to nam zostało - powiedział, po czym zaatakował mnie pocałunkiem. Wpił się z uczuciem w moje rozpalone wargi. Nasze języki toczyły zaciętą walkę o dominację. Jego gorący dotyk i zaborcze spojrzenie powodowało dreszcz podniecenia na moim ciele. Chłopak podniósł moją nogę, jednym ruchem podwinął spódniczkę przytrzymując moje udo. Przyparł mnie do ściany całując po dekolcie. Zdjęłam z siebie bluzkę. Nie mogąc zaczerpnąć powietrza, niechętnie odsunęłam się od chłopaka. Popchnął mnie na swoje łóżko. Zrzucając swoje ciuchy strącaliśmy wszystkie rzeczy z szafek. Wbiłam palce w rozpaloną skórę jego pleców. Szybko pozbył się mojego stanika. Pieścił wargami moje stwardniałe sutki. Jęknęłam cicho. Spojrzał w moje tęczówki.
- Jesteś pewna? - zapytał.
Pokiwałam głową.
Mocno złapałam za jego nagą skórę i przyciągnęłam do siebie. Syknął. Poczułam krople potu spływające pomiędzy moimi piersiami. Casper zlizał je koniuszkiem języka. Czułam, jak tracę kontrolę pod wpływem jego soczystych pocałunków składanych na całym ciele. Moja krew wrzała niemal doprowadzając do eksplozji żył. Kiedy chwilami otwierałam oczy wydawało mi się, że widzę parę uchodzącą z naszych naszych nagich ciał. Odchyliłam głowę pozwalając, by chłopak muskał okolice moich obojczyków i szyi. Złapał mój podbródek. Przyssał się do moich warg penetrując językiem ich zakamarki. Z całej siły zacisnęłam palce na pościeli cicho szeleszczącej pod ciężarem naszych pulsujących ciał. Jego wyrzeźbiona klatka piersiowa łaskotała moje nogi, kiedy swoimi pocałunkami schodził coraz niżej. Wypięłam swoje ciało w łuk poddając się rozkoszy. Spojrzałam w jego bezczelnie cudowne oczy w kolorze ciemnej, gorzkiej kawy. Przewróciłam go tak, żeby leżał na mokrym prześcieradle. Przygryzłam jego wargę. Czułam, że już nie może się powstrzymać. Odwrócił mnie i podniósł się. Sprawnie zdjął ze mnie czerwoną bieliznę. Zacisnął palce na pośladkach. Jęknęłam cicho.
Płonęłam.
Robił to delikatnie, powoli. Z czasem przyspieszył. Ciągle patrzył w moje oczy. Kiedy skończył, opadł na mnie oddychając szybko. Czułam się tak dobrze, jak nigdy. Moje serce zdawało się zapomnieć jak bić. Wargi zaczynały sinieć przez jego silne, pewne i namiętne pocałunki.
Odetchnęłam.
Przez okno wpadały warkocze promieni słonecznych delikatnie łaskocząc moją twarz. Czułam jak pieści moją skórę. Byłam w stanie euforii.
Podczas gdy Casper jeszcze spał, nucąc piosenkę Bruno Marsa, weszłam do kuchni, żeby zrobić nam coś do jedzenia. Swój wzrok skierowałam w stronę blatu, na którym leżał telefon chłopaka. Dzwonił nieznany numer. Odebrałam mimo świadomości, że nie powinnam tego robić.
- Casper, on ciebie szuka. Musisz uciekać razem z Sydney - usłyszałam chrypliwy, brytyjski głos.
Zamarłam. W moim gardle utkwił głos.
- Halo? Słyszysz mnie?
Nie odpowiadałam.
- Sydney, to ty? - zapytał niepewnie.
Milczałam.
- Sydney, to musisz być ty. Proszę, odezwij się i powiedz, że wszystko jest w porządku.
Rozłączyłam się przełykając gęstą ślinę. Odłożyłam jego komórkę na blat.
Gdzieś w środku, targały mną wyrzuty sumienia. Mimo tego, że już nie byłam z Harrym czułam się tak, jakbym do niego należała.
Coś łączyło mnie z ich obojgiem. Będąc przy jednym z nich, zapominałam o istnieniu drugiego.
Wiedziałam, że teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie i nie potrafiłam poradzić sobie z faktem, że Harry jest po jego stronie.
Nie widziałam go od tygodnia.
Gdyby pokazał się chociaż na chwilę.
Właściwie nie wiem, czy zmieniłoby to cokolwiek.
Nie wiem, czy potrafiłabym mu wybaczyć...
______________________________________
Cholera, chyba jednak nie da rady skończyć na 20 rozdziale. Nie wiem, czy to dobrze czy źle... Fani Harrego i Sydney po tym rozdziale chyba nie są zachwyceni, co?
Ale spokojnie, spokojnie... Jeszcze nie postawiłam przy niczym kropki, także oczekujcie kolejnych rozdziałów!
No i mam nadzieję, że mniej więcej wszystko się wyjaśniło. Kombinowałam, kombinowałam, aż w końcu otrzymałyście rozwiązanie wielu zagadek. Jeżeli wciąż macie jakieś wątpliwości, czegoś nie rozumiecie, pytajcie w komentarzach, a ja postaram się na wszystko udzielić odpowiedzi.
Wiem, że mogłyście się pogubić.
Będę ogromnie wdzięczna za każdy komentarz.
Pozdrawiam, Amelia <3
Piszcie linki do swoich opowiadań!. Dawno nie naczytałam się tylu opowiadań i imaginów o One Direction :) Są świetne, kurde! Aż zaczytam wątpić w swój rzekomy talent. Ale chcę więcej, więcej!!! Mam ochotę na czytanie i komentowanie, no i mam na to duuuuużo czasu :)